Czy Marek Hłasko nie sięgał Czechowi nawet do pięt? Proszę wybaczyć to szokujące pytanie, ale postawił je w roku 1956 niejaki Smid z Czerniłowa, obywatel Czechosłowacji, czytelnik wydawanego u naszych południowych sąsiadów czasopisma „Kveten”. Proponuję powrócić na chwil parę do tamtego okresu i przyjrzeć się, o co chodziło, gdyż nieznane, a wzbudzające, nawet po latach, silne emocje fakty mogą stać się interesującym uzupełnieniem wiedzy o twórczości autora „Ósmego dnia tygodnia” i „Pierwszego do raju”, szczególnie w roku 2024, którego jest Patronem. Już na początku niezwykłej kariery literackiej Marek Hłasko otrzymywał wiele listów od czytelników swoich utworów. Czytał je wszystkie bardzo starannie, a następnie chował do szuflady. Uśmiechał się przy tym, chociaż ich treść nie mogła być dla niego miła. Listy nie zawierały bowiem wielu głosów pochwalnych pod adresem młodego pisarza; większość stanowiły ataki na autora, nierzadko brutalne i napastliwe, nie pozbawione obelżywych uwag, wyzwisk i wulgarnych określeń. Przesyłano także listy do redakcji popularnych czasopism, chociaż już w odpowiednio „udyplomatycznionej” formie. Niesmak statystyka Pierwszy atak na twórczość Marka Hłaski miał miejsce na łamach „Sztandaru Młodych”, drukującego w roku 1954 w odcinkach „Bazę Sokołowską”. Po opublikowaniu dziesiątego odcinka nadszedł list od czytelnika z Poznania. Redakcja „SM” zamieściła go, a pod spodem ustosunkowała się do jego treści. Autor listu przedstawił się jako Zbigniew Witkowski, z zawodu statystyk, absolwent poznańskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej. Opisał swój niesmak, niemal wstrząs, jakiego doznał podczas lektury dziewiątego i dziesiątego odcinka utworu Hłaski, porównując go do popularnych przed wojną grafomańskich – jego zdaniem – powieści Sergiusza Piaseckiego i Urke Nachalika, pozycji z kręgu „brukowej” literatury sensacyjnej. Przeprowadził statystyczne badanie czytanego tekstu i podał jego wyniki. Stwierdził, że w dziewiątym odcinku „Bazy Sokołowskiej” jeden raz wystąpił zwrot „śmierć frajerom”, jeden raz „szczawik”, jeden raz „swołocz”, cztery razy „cholera”, jeden raz „szuja”, jeden raz „dintojra” (powołując się na Nachalika, autor listu objaśnił to słowo jako oznaczające koleżeński samorząd złodziei), jeden raz „na zbity pysk”, jeden raz „rycerz ze szpandryną”, jeden raz „kułakiem w mordę”, jeden raz „skurwysyn”. Opierając się na zacytowanym materiale, Witkowski zaatakował Hłaskę, zarzucając mu działanie na szkodę polskiej mowy poprzez stosowanie „rynsztokowego stylu” i szerokie „operowanie wulgaryzmami”. „Ta haniebna naleciałość zwyrodniająca piękno języka polskiego musi być zdecydowanie zlikwidowana i zapomniana!” – czytamy w liście. Skrytykował również młodego pisarza za to, że w jego utworze powyższych słów używa m.in. kierownik bazy samochodowej, który – zdaniem Witkowskiego – „na pewno musiałby posiadać nieco ogłady, jeżeli nie kultury osobistej”. „Czyżby ob. Hłasko w ten właśnie sposób wyobrażał sobie socrealizm we współczesnej literaturze?” – pytał poznański statystyk. Dostało się także „Sztandarowi Młodych”, za to, że opublikował „Bazę Sokołowską”, w opinii autora listu będącą przykładem literatury szkodliwej, gdyż propagującej „chuligaństwo językowe” oraz „jędrne, soczyste – …