Przyznam się od razu – w najwłaściwszym z właściwych momentów przyszło mi opisywać bieżącą ofertę poradników dla rodziców (przyszłych i obecnych). Jestem bowiem ojcem dwumiesięcznej Łucji i od niemal roku na co dzień mam do czynienia ze stertą najrozmaitszych poświęconych dzieciom książek. Wiem zatem, które z nich przerażonego z początku rodzica przyprawią o ból głowy z powodu niedopełnionych rzekomo czynności pielęgnacyjnych, które zaś stwierdzą ze spokojem: „Spoko, stary! Następnym razem sobie poradzisz, a potem to już bułka z masłem”. Księgarnia internetowa Merlin rejestruje obecnie 190 poradników dla rodziców. Oferta jest zatem olbrzymia, a można powiedzieć, że jeszcze większa, gdyż części tytułów w Merlinie brak (ot, znanych poradników psychologicznych wydawnictwa Media Rodzina – silnego, przynajmniej pod względem liczby wydawanych tytułów, gracza w tym segmencie). Można zatem szacować, że wszystkich poradników jest ponad 200 i gdyby nie podpowiedzi bardziej doświadczonych tatusiów, trudno by mi było wybrać ten najlepszy. Zwłaszcza, że niemal każdy reklamuje je podobnie. Rozmiar grupy docelowej (tyczy się zwłaszcza poradników dla przyszłych rodziców) określa liczba rocznych urodzeń (według GUS w roku 2005 przyszło na świat 364 tys. Polaków), od których odjąć należy tych rodziców, którzy poradnika nie potrzebują w ogóle, dostali go po innych lub polegają wyłącznie na prasie specjalistycznej (to osobny, niezwykle ciekawy, i – niestety – do opisania nie na tych łamach rynek). Upraszczając nieco – prawie każdy ma dziecko (często więcej niż jedno) i prawie każdy skądś musi wiedzieć, jak z nim postępować (książka za 50 zł jest natomiast znacznie tańsza niż szkoła rodzenia, za którą w stolicy płaci się nawet i 1000 zł). A zatem, jest o co walczyć i walkę tę widać na księgarskich półkach. Oferta zaczyna się już od pozycji adresowanych do pań (par właściwie), które dopiero zamierzają zajść w ciążę (nie chodzi bynajmniej o opisywane już na tych łamach podręczniki ars amandi). To, że poruszane zagadnienia stanowią jedynie wstęp do zagadnień już czysto „ciążowych”, nie zmienia faktu, że edukacja w tym kierunku zaczyna się dosyć wcześnie. I dobrze – im więcej świadomości, tym lepiej (i dla rodziców, i maleństwa, i dla społeczeństwa). Całość podzielić można na kilka segmentów – zależnych albo od „tematu” rodzicielstwa albo od wieku dziecka, na które przypada. Zaczniemy od drugiego z tych kryteriów. Wyspiański the best, czyli na dobry początek Dobrze to wymyśliła matka-natura, że ciąża trwa tak długo. Przyszli rodzice mają bowiem wystarczająco wiele (fakt, że i tak za mało) czasu na przestudiowanie dostępnych lektur, czego spodziewać się po tych najbliższych szczególnych miesiącach i jak się przygotować na kolejne. Już nie miesiące, a lata. Na rynku liczyć się powinny (opieram się na własnej ocenie) najwyżej trzy tytuły, z których jeden jest absolutnym liderem i nie ma co do tego dwóch zdań. To „W oczekiwaniu na dziecko” poznańskiego Rebisu wraz z praktycznym dodatkiem pod tytułem „W oczekiwaniu na dziecko – terminarz”. Właściwie wszyscy z przepytywanych (akurat nie pod kątem artykułu) rodziców zgodnie twierdzili, że poradnik „z rysunkiem á la Wyspiański na okładce” (no, powiedzmy) jest po prostu „the best”. Sprawdziłem – jest. Po pierwsze znakomita jest już (choć nie nowatorska) sama konstrukcja treści – miesiąc po miesiącu, co się dzieje z tobą (czyli z matką) i z mieszkającym w tobie maleństwem. Rzecz dotyka zarówno zmian i problemów natury psychicznej (huśtawka nastrojów), jak i fizycznej (wiadomo). Do tego wiele problemów omówionych jest w postaci pytań anonimowych ciężarnych, na które odpowiadają autorki. I to jak! Znakomity, bardzo podnoszący na duchu, jest język tej książki. Taki, jakim chciałbym, aby zwracała się do mojej kobiety jej matka lub przyjaciółka – z czułością, ale i ważną tu rzeczowością. I na luzie, co szalenie istotne, zwłaszcza że w okresie tym w głowach kłębią się najprzeróżniejsze myśli. Oto jeden z wielu przykładów. Pytanie: „Czasami, gdy słyszę dziecko już trzecią godzinę, a ono nie przestaje płakać, nachodzi mnie straszna myśl, by wyrzucić je przez okno. Oczywiście, nie zrobiłabym tego, ale co ze mnie za matka, jeżeli w ogóle coś takiego przychodzi mi do głowy?”. I odpowiedź: „Jesteś normalną matką. Nawet te, które niemal kwalifikowałyby się na święte, doświadczają momentami uczucia frustracji i nienawiści do płaczącego bez przerwy dziecka”. Dodam, że nad książką tą pracował (i pracuje, czego dowodem wznowienia, uzupełnienia i aktualizacje) sztab naukowców, a kolejne rzesze przyszłych szczęśliwych rodziców kupują go, kupują, kupują. Co „ciężarówki” jeść mają i jak ćwiczyć W tym samym segmencie plasuje się kompendium oficyny Prowincja z bieszczadzkiego Leska pod tytułem „Macierzyństwo. Ciąża i poród”. Znacznie jednak skromniejsze. Ale też otwarte światopoglądowo (przykładowo, w kwestii spożywanego przez karmiącą alkoholu – okazjonalna lampka wina po karmieniu nikomu jeszcze nie zaszkodziła). Sporo jest pytań i odpowiedzi, które utożsamiają czytelników z innymi, mającymi podobne problemy. Kolejne atuty to sporo ilustracji (fakt, że czarno-białych) oraz – uwaga! – przepisy kulinarne dla karmiących piersią matek! To, proszę państwa, prawdziwa rzadkość. Wszędzie, w każdym opracowaniu, napisano, co jeść, a czego nie, ale nikt nie wpadł na pomysł, by poradzić, co z tych specjałów ugotować godnego podniebienia strudzonej nowymi obowiązkami kobiety. A że przepisów tych naliczyłem ledwie trzy. Potraktować to proszę jako sugestię przed dokonaniem przez wydawcę wznowienia. Równie przydatnym, choć fizycznie bardzo się różniącym, poradnikiem jest książka Pascala (tak, tak, tego od przewodników turystycznych). Tak jak inne propozycje tej oficyny, i ta wiedzie nas po kolejnych zaułkach i zakrętach trudnej do pokonania drogi do szczęśliwego rodzicielstwa. Oprócz warstwy tekstowej olbrzymią zaletę książki stanowią piękne kolorowe ilustracje, które – proszę mi wierzyć, sprawdziłem – częstokroć znacznie lepiej zaznajamiają z tematem niż nużący i zajmujący kilka akapitów opis. Przypominające ciut publikacje brytyjskiej oficyny Dorling Kindersley „Dziecko” czyta się szybko, przyjemnie i z bezsprzeczną korzyścią. I te trzy książki polecam, a jak kasa jest innymi wydatkami ograniczona, radzę się ograniczyć do propozycji Rebisu i Pascala. Z innych, a mieszczących się w tym segmencie poradników wymienić można Larousse’a „Ciąża, poród, opieka nad dzieckiem” oraz „Ciąża. Poradnik dla rodziców”, „Będziemy rodzicami” i „Gimnastyka dla kobiet w ciąży” (wszystkie Muzy). Zwłaszcza ostatnia z wymienionych jest ciekawa – także z racji oprawy w postaci spiralki (domyślam, się, że ćwicząca na dywanie „ciężarówka” może rozłożyć książkę przed sobą i realizować wskazania). Spock jest spoko, czyli jedziemy dalej Z poradników, powiedzmy, ogólnych zaraz za wyżej opisanymi plasują się adresowane do tych, którzy już mogą z dumą mówić o sobie „my, rodzice”. I tu propozycje wydawców przyprawiają o niemiły odruch sprawdzania zawartości portfela, bo uniesieni przepełniającą serca (ale zazwyczaj, niestety, nie portfele) radością gotowiśmy kupić wszystko. Wszystkiego kupować jednak nie warto. A co warto? Ci, którzy kilka miesięcy temu zdecydowali się na „W oczekiwaniu na dziecko” i są z zakupu zadowoleni, kupią jego kontynuację czyli „Pierwszy rok życia dziecka”. Nie będę ani oryginalny ani, mam nadzieję, posądzony …