Prawdziwe skarby znajduje się w najmniej spodziewanym miejscu. Tak jest w przypadku biblioteki Bartłomieja Marii Boby. Budynek wołający o remont, typowy dla komunistycznej architektury i kolorystyki z lat siedemdziesiątych, ciasne mieszkanko, pokój zagracony od podłóg po sufity, a wzdłuż wszystkich ścian stare drogeryjne regały zapełnione rzadkimi i starymi książkami. Na środku pokoju królują piękne i zapomniane dziś drewniane półki karuzelowe, dwie autentyczne z początku XX wieku, po prof. Lutosławskim, trzecia dorabiana, szczelnie wypełnione woluminami. Dzieci nazywały te półki kręconkami. Bożena Boba-Dyga pamięta, jak chowała się za nimi w czasie przeznaczonym na poobiednią drzemkę i zamiast spać obserwowała swojego ojca siedzącego przy biurku, właściciela i twórcę tych zbiorów. Prekursora homeschoolingu i niezależnej oświaty w powojennej Polsce. Człowieka pełnego pasji i niezłomnych przekonań.
Edukacja domowa
Każde z pięciorga dzieci państwa Bobów zostało rzetelnie wykształcone, wszyscy ukończyli studia wyższe, mają po kilka fakultetów, co w przypadku dzieci edukowanych w domu można uznać za nietuzinkowe.
– To nasz wielki wspólny sukces. Mama miała prawdziwy talent pedagogiczny. Dziś wszyscy jesteśmy nauczycielami: najmłodsza Bożena, najstarsi Bogumiła i Bogusław, Bogdan i Bolesława – wykładamy, prowadzimy zajęcia, to efekt jej ciężkiej pracy – sumuje i podkreśla dosadnie Bogumiła: – Nie byłam w żadnej szkole ani jednego dnia. Edukację publiczną rozpoczęłam dopiero wtedy, gdy zdałam egzaminy państwowe na studia wyższe. Po dwunastu latach nauczania domowego dostałam się na medycynę!
W 1952 roku Bogumiła powinna zgłosić się do pierwszej klasy szkoły podstawowej, ale rodzice ze względu na swoje przekonania i panującą w kraju politykę terroru komunistycznego postanowili sami zadbać o edukację swoich dzieci. Mama była doświadczonym korepetytorem domowym, zaś ojciec miał zawodowe kwalifikacje do nauczania. Czwórka rodzeństwa w różnym wieku, trzy poziomy nauczania. W konsekwencji walki o swoje zapatrywania państwo Boba przeżyli 18 rozpraw sądowych i jedno kolegium, doświadczyli ciężkich prześladowań, wizyt SB-ków, wielokrotnych rewizji. – Tata trzymał szablę i siekierę pod drzwiami, bo chcieli nas zabrać do domu dziecka i odebrać rodzicom prawa rodzicielskie – wspominają córki.
Bartłomiej Boba nigdy nie zaakceptował idei komunistycznych, był czynnym i wierzącym katolikiem, dlatego postanowił nie posyłać dzieci do szkoły, która – nacechowana ideologią – była pod pełną kontrolą władzy PZPR. Zaciekle bronił pluralizmu w szkole, którego władze komunistyczne zakazywały, starał się utrzymać spójność nauczania w domu i w szkole, co w latach stalinowskich, w rodzinach katolickich, wśród dzieci uczęszczających do normalnej państwowej szkoły było niemożliwe. Sam opracował swoją strategię obrony i samodzielnie bronił się we wszystkich procesach sądowych, bazując głównie na argumencie niezgodności ustawy o szkolnictwie z konstytucją. Jego głównym uzasadnieniem była gwarantowana przez konstytucję wolność wyznania i sumienia, której realizacja była w sprzeczności z obowiązującą w Polsce ustawą o szkolnictwie. Nakładała ona bowiem obowiązek kształcenia, a nie posyłania do szkoły – podkreślał i udowadniał, że zgodnie z literą konstytucji w szkołach powinien być pluralizm.
Dzieci w domu Bobów uczyły się według obowiązującego programu szkolnego. Żyli w wielkiej dyscyplinie, matka organizowała nauczanie na trzech poziomach, sama zajmując się jeszcze całym gospodarstwem domowym.
– Obowiązywał nas w domu ten sam porządek szkolny jak w szkole państwowej. Każdy z rodzeństwa miał świadomość przynależności do innej klasy. Pamiętam, że kiedy zaczynałam pierwszą klasę, dostałam od znajomej nauczycielki „Opowieści dolnośląskie o Liczyrzepie” W. Bandrowskiego i „Dom urwisów” Lidii Czarskiej, to książka z 1912 roku, ale bardzo ją lubiłam. Egzaminy oficjalne zdałam po trzeciej klasie szkoły podstawowej, potem dopiero w średniej szkole. Po skończonej średniej szkole – w domu – miałam przeczytanych 600 lektur! Oprócz lektur przeczytałam większość pozycji Elizy Orzeszkowej, ukochanego Henryka Sienkiewicza, Bolesława Prusa, Adama Mickiewicza, Zygmunta Krasińskiego, Cypriana Norwida, Adama Asnyka, Wincentego Pola, Seweryna Goszczyńskiego, Zygmunta Kaczkowskiego. Książki czytaliśmy na głos. Najczęściej ja czytałam rodzeństwu, pozostali w tym czasie majsterkowali, rysowali, naprawiali odzież. Czytałam godzinę albo więcej. Dzięki temu dużo fragmentów umieliśmy wszyscy na pamięć, najwięcej z „Trylogii” i „W pustyni i w puszczy”.
Bogumiła zaczyna recytować: „Piątego dnia podróży Staś jechał razem z Nel na Kingu, trafili bowiem na szeroki pas akacji rosnących tak gęsto, że konie mogły iść tylko szlakiem utorowanym przez słonia. Godzina była wczesna, ranek promienny i rosisty…”.
– Poematy Juliusza Słowackiego czytał nam tata, a mamie czytał Karola Marksa i Fryderyka Engelsa. Nawet jeśli tej filozofii nie akceptowali, chcieli ją dokładnie poznać. Pamiętam, że ojciec czytał „Kapitał”, gdy mama przygotowywała posiłki. Wszystkie dzieła twórców tzw. socjalizmu naukowego stoją na półkach bibliotecznych po dziś dzień.
– Z moich prywatnych lektur ciepło wspominam książki Marii Rodziewiczówny. Uwielbiałam królową Jadwigę i przeczytałam na jej temat wszystko, co tylko wpadło w moje ręce. Była wspaniałą, mądrą władczynią, a wzorce jej wychowania ojciec wprowadzał w naszym domu. Kiedy miał spotkania z prawnikami czy z kolegami innych zawodów i rozprawiali o ważnych sprawach – kazał mi siadać cichutko pod ścianą i słuchać. Tak Ludwik Węgierski wychowywał swoje córki – kazał im milcząco siedzieć na obradach koronnych. Wiele lektur miało u nas praktyczne zastosowanie. Z kolei „Żywoty świętych” czytaliśmy jak bajki. Byliśmy bardzo oczytani. Mimo to środowisko nie patrzyło na nas przyjaźnie, a wręcz wrogo, dzieci pokazywały nas palcami, dorośli kpili i wytykali jako nieuków.
Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja w przypadku najmłodszej córki państwa Bobów – Bożeny, która urodziła się w 1967 roku, już po upadku doktryny stalinizmu w Polsce – ona odebrała w domu tylko edukację podstawową.
– Ja domowe nauczanie dostałam w spadku, bo urodziłam się osiemnaście lat po najmłodszym z rodzeństwa, po Bolesławie – wspomina Bożena Boba-Dyga – kiedy już mieliśmy wywalczone prawo do edukacji domowej. Gdy nastał czas mojego pójścia do pierwszej klasy, ojciec po prostu zarejestrował moje domowe nauczanie w kuratorium. Byłam regularnie egzaminowana z jego efektów. Moje pierwsze wspomnienia przeczytanych książek nie dotyczą twórczości Brzechwy (którego prostych rymowanek ojciec nam nie rekomendował), jak u większości dzieci, ale ballad Adama Mickiewicza z tomu „Ballady i romanse”. „Powrót taty”, „Balladę o pierwiosnku” znam do dziś na pamięć, podobnie jak „Redutę Ordona”. Jako malutka dziewczynka przeczytałam „Iliadę” i „Odyseję” Homera, rok później, w wieku siedmiu lat, przeczytałam całą „Trylogię” Sienkiewicza. Uwielbiałam bajki Marii Konopnickiej, a przede wszystkim moją ukochaną wówczas książkę „Paziowie króla Zygmunta” Antoniny Domańskiej, której spore fragmenty pamiętam do dziś. Z rozrzewnieniem wspominam jej książkę „Historia żółtej ciżemki”, doskonale pamiętam lekturę „Wspomnienia niebieskiego mundurka” Wiktora Gomulickiego, „Przylądek dobrej nadziei” Zygmunta Nowakowskiego, „Robinsona Cruzoe” Daniela Defoe.
– Lekcje przyrody prawie zawsze odbywały się podczas spacerów, a lekcje historii podczas oglądania historycznych zdjęć rodzinnych lub ilustracji w książkach. Przed egzaminami mama brała urlop na dwa tygodnie i powtarzałyśmy materiał, podręczniki szkolne czytałam jak powieści tzw. jednym ciągiem. Dla mnie edukacja domowa zaowocowała przede wszystkim tym, że miałam dużo więcej czasu na swoje zainteresowania. Przeczytałam wszystkie 27 książek Arkadego Fiedlera, wszystkie 26 książek Aliny i Czesława Centkiewiczów, wszystkie książki dla dzieci Zbigniewa Nienackiego. W pewnym momencie doszło do takiej sytuacji, że przeczytałam wszystkie książki z działu dziecięco-młodzieżowego w mojej osiedlowej bibliotece i bibliotekarka poradziła, abym zgłosiła się za jakiś czas, kiedy biblioteka dokona nowych zakupów. Wtedy miałam czas na malowanie, pisanie bajek, scenariuszy, nagrywanie piosenek, grałam na fortepianie, śpiewałam.
Dzieciństwo
Bartłomiej poznał Danutę w 1944 roku w Krakowie, on miał 45 lat, a ona 23. Wielka miłość od pierwszego wejrzenia. W 1948 roku przeprowadzili się do Kóz, gdzie został dyrektorem szkoły powstałej w znacjonalizowanym dworze szlacheckiej rodziny Czeczów. Dyrektorem był tylko tymczasowo, na czas, gdy nominowany przez władze komunistyczne dyrektor… zdobędzie świadectwo maturalne. Był tak często przenoszony z jednej placówki do drugiej – w zastępstwie. Nie przeszkodziło to rodzinie w powiększaniu biblioteki, cały posag Danuty – srebra, kosztowności biżuteryjne – został zamieniony na książki. Danuta podzielała miłość do książek, sama często prowadziła dzieci do księgarni. Niestety rodzina przeżywała różnego rodzaju represje związane z przekonaniami i bez pracy, z zakazem zatrudnienia w całej
Polsce, często zmagali się ze skrajną biedą.
– Bywały okresy, gdy zbieraliśmy pięciogroszówki, aby kupić jedną bułkę – wspomina Bogumiła. Gdy było nam bardzo źle, ojciec wyprzedawał swoją kolekcję: broń, obrazy Kossaków, sprzęt do jazdy konnej, urządzenia do karet, nawet skrzypce Stradivariusa. Dzięki temu przetrwaliśmy, a ojciec nigdy nie musiał się kajać i mógł bronić swoich poglądów.
Biblioteka
Choć od śmierci jej założyciela minęło już 36 lat, jego księgozbiór istnieje w stanie niezmienionym. Kilka z jego pozycji posłużyło do wydania reprintów. Rodzina ma świadomość posiadania klejnotu bibliofilskiego. Właściciel aż do końca życia czytał, przeglądał katalogi aukcyjne i kompletował swój księgozbiór. Biblioteka, którą opisuję, jest trzecią stworzoną przez Bartłomieja Marię Bobę, pierwsza – młodzieńcza – powstała podczas rolniczych i prawniczo-ekonomicznych studiów, kolejna wykrystalizowała się w Stanach Zjednoczonych, gdzie pracował w zakładach Forda, w Cambridge Collage i w konsulacie polskim. Zafascynowany nowoczesnością Ameryki, zbierał wszelkie nowinki i postanowił je propagować w kraju. Po powrocie stworzył ten, który pieczołowicie skatalogowany przez syna Bożeny – Jędrzeja Dygę i Katarzynę Feć-Sfora jest dumą całej rodziny. Okazało się, że równie cenne, oprócz starodruków, są w nim książki rolnicze, o wydawałoby się pospolitych już dziś tematach, jak np. „Zarys uprawy buraków cukrowych” z 1912, „Poznajmy las” z 1937, „Uprawa roślin motylkowych” z 1894 roku, albumy o koniach i drobiu. Nic dziwnego, skoro rolnictwo było jego pasją, a mieszkańcy Polanki Wielkiej wspominają, że to właśnie jemu zawdzięczają zamianę sochy na pług dwuskibowy. Córki, które dzięki listom i pamiątkowym zdjęciom odtwarzają dzieciństwo swojego ojca, opowiadają, że w listach, które pisał do swoich bliskich, zawsze prosił jedynie o książki. Jako uzdolnione dziecko był wytypowany przez cesarza Austro- Węgier do kontynuowania darmowej edukacji w Wiedniu, z której niestety nie mógł skorzystać, ponieważ nie mieściło się to w pojmowaniu patriotyzmu przez dziadka. Po powrocie z pracy w USA stał się wielkim społecznikiem, współpracował z Wincentym Witosem, występował na wiecach, a zawodowo pracował jako dyrektor szkół rolniczych. Jego szerokie zainteresowania odzwierciedla księgozbiór, podzielony na kilka działów. Odrębną jego część stanowią książki w językach obcych, np. „The nature of the physical words” A.S. Eddingtona, profesora astronomii na Uniwersytecie Cambridge. To zestaw wybitnych wykładów wygłoszonych na uniwersytecie w Edynburgu w 1927 roku poruszających tematykę fizyki newtonowskiej, teorię względności i grawitacji Einsteina, mechanikę kwantową i tematykę mistycyzmu.
B.M. Boba był poliglotą, znał: angielski, francuski, niemiecki, łacinę i grekę. Jego żona, dziś prawie stuletnia Danuta, jeszcze do niedawna używała łaciny. Również znała biegle kilka języków, a przed wojną oprowadzała po francusku wycieczki. Wyodrębnione działy księgozbioru to: historia, literatura piękna, filozofia, ekonomia, socjologia, polityka, religia.
Wszystkie książki stoją w oryginalnych skórzanych oprawach, pięknie zdobione. Pośród nich są starodruki, jak np. dzieło Tytusa Liwiusza „Ab Urbe condita”, historia starożytnego Rzymu. Ponieważ kolegował się z profesorem Wincentym Lutosławskim, który był pionierem jogi w Polsce, miał jego dzieła wszystkie, łącznie z książką o jodze. Sam zresztą praktykował jogę oddechową i gimnastykę szwedzką. Posiadał wszystkie dzieła Seneki, Friedricha Schillera – w języku niemieckim, w całości dzieła Juliusza Słowackiego, Zygmunta Krasińskiego, Adama Mickiewicza, Marcina Kromera, wiele pism Joachima Lelewela, Feliksa Konecznego, Ignacego Krasickiego.
Część książek została sprzedana w czasach stalinowskich, kiedy wyrzucany z pracy, cierpiał z powodu braku pieniędzy.
Biblioteki współczesne
Bogumiła Maria Boba jest najstarszą córką i też ma swój własny księgozbiór, nawet liczniejszy niż księgozbiór ojca. Książki zbiera od pięćdziesięciu lat. Jest czynnym lekarzem, chirurgiem ortopedą, byłą posłanką na Sejm, a obecnie radną powiatu pszczyńskiego. – Zbieram książki, namiętnie czytam, a moją intencją jest przekazać je szpitalowi albo uczelni medycznej. Z ekonomii, religii, etyki, filozofii, medycyny, szczególnie ortopedii, ta ostatnia tematyka jest mi bliska, bo cały czas leczę pacjentów, a książki medyczne są dziś znakomite.
– Też mam bardzo duży księgozbiór – opowiada Bożena, artystka multimedialna – najwięcej mam książek o sztuce, o konserwacji, bo to jest mój główny zawód. Zbieram książki psychologiczne, o teatrze, przechowuję parę książek z dzieciństwa, mam także kilka prezentów od ojca, jak np. dzieła wszystkie Seweryna Goszczyńskiego, którego ojciec szanował. Goszczyński był autorem wierszy patriotycznych oraz jednym z czołowych członków grona mesjanistycznego Andrzeja Towiańskiego, w którego dziełach Bogumiła. Największą część mojej biblioteki stanowi poezja. Bożena Boba-Dyga jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Wydała dziewięć tomików poezji. Ostatni nosi tytuł „Rozrusznik”. Jest w nim kilka wierszy poświęconych ojcu.
Dom dziecka
Była tam szafa z lustrem, o wiele za duża,
książek za dużo,
brak telewizora,
na tapczanie tłok,
a do ćwiczeń trzeba było nasunąć stół
na leżankę by odkryć pianino,
przyjaciele zanim weszli spotykali filtr
wiszenie na trzepaku pod kontrolą
i tylko od święta
mama wtedy czytała książkę na skwerku
na ławce
odmienna byłam zostałam
Szacunek do książki
Książki w bibliotece zachowały się w doskonałym stanie. Wszystkie były ubierane w papierowe okładki. Mimo że były często używane, dzieci obowiązywały ścisłe zasady ich użytkowania. Nie wolno było ślinić palca przed przerzucaniem strony, kartki pod żadnym pozorem nie można było zgiąć.
– Pamiętam, jak ojciec uczył nas przewracać kartki – wspomina najmłodsza córka Bartłomieja –Bożena Boba-Dyga. – Najpierw trzeba delikatnie uderzyć palcem w górny zewnętrzny róg książki, a kiedy kartka odbije, dopiero wtedy delikatnie, opuszkiem palca unieść ją do góry i przerzucić na kolejną stronę.
– Ojca szacunku do książek uczył stryj, który zaraził go też i miłością do historii. Dowiedzieliśmy się, że nasze nazwisko Boba pochodzi od nazwy rzeki Boba, którą później zmieniono na Bóbr, o czym pisał Joachim Lelewel – wspomina Bogumiła.
Bartłomiej Maria Boba miał bardzo ciekawy sposób dobierania pozycji do swojej biblioteki. Pierwszym drogowskazem były przypisy w aktualnej lekturze. Kupował wszystkie tytuły, jakie pojawiały się w bibliografii książki, która go zachwyciła lub zafascynowała. Księgozbiór stanowi swego rodzaju gigantyczne puzzle. Kupował książki wartościowe, rozbudzające czytelnika intelektualnie, inspirujące, ciągnące go w górę. Sam chętnie wypożyczał swoje książki, o czym świadczą listy z podziękowaniami od licznych czytelników.
Przyszłość
Ponieważ cała rodzina wie, że biblioteka ma największą wartość jako całość, chcąc zachować myśl przewodnią założyciela w jej zbieraniu, nie przewidują jej parcelacji, a raczej depozyt do jednej z uniwersyteckich bibliotek.
Stulenia pani Danuta odpowiada, że książki były dla niej bardzo ważne, bo w trudnym życiu mobilizowały ją do wytężonej pracy duchowej.
– Trzeba było nieustannie pobudzać w sobie energię i wytrwałość. Teraz mam mniej siły i wzroku na czytanie, głównie myślę – powoli i z namysłem mówi Danuta Boba.
– Mimo swojego wieku mama jednak cały czas czyta – uzupełniają siostry. – Niedawno pokazywała przeczytany artykuł, który nawet opatrzyła komentarzami.
– Jest jedna taka mama na milion i jeden taki ojciec – sumują siostry.
Obie córki wspominają, że pod koniec swojego życia ojciec też więcej czytał książek filozoficznych i religijnych, podobnie jak mama. Obydwoje, kierując się w życiu niezłomnymi zasadami, stworzyli wyjątkową rodzinę. Biblioteka, którą opisuję, jest wartościowa głównie dlatego, że była budowana dla pożytku całej rodziny, która chciała i umiała z tego skarbu korzystać.