Wtorek, 5 maja 2020
Fragment książki

Pomieszanie zmysłów

Siedzi zgarbiony, opierając łokcie na blacie kawiarnianego stolika. Kiedy tylko przerywa swoją opowieść, natychmiast opuszcza głowę i splata dłonie jak do modlitwy. Długo milczy, nerwowo zagryzając spierzchnięte wargi i podejrzliwie rozglądając się wokół.
Ma na imię Krystian. Niski, krępy, o dużych niebieskich oczach, które cały czas wydają się załzawione i błyszczą. Ma około czterdziestu lat. W roboczej flanelowej, kraciastej koszuli i drelichowych spodniach nie pasuje do luksusowego wystroju wnętrza kawiarni. W pewnej chwili sięga po filiżankę z kawą i mówi przyciszonym głosem:

To nie tak, jak gadają, że u nas zawsze piekło. Momentami jest taka, jaką ją znałem. Przedwczoraj w nocy siedzieliśmy przy stole w kuchni. Dzieciaki spały. Wracając z pracy, kupiłem w Lidlu wino. Ja się na winach nie znam, więc dla pewności kupiłem najdroższe. Chciałem, żeby była zadowolona, bo ona lubi wino. Obok niej siedziałem. Bardzo blisko, prawie przytulony. Jak kiedyś, jeszcze w narzeczeństwie. I wspominaliśmy. Ona ryczała, ja ryczałem, i kiedy patrzyłem na naszego wilczura leżącego na podłodze przy lodówce, to wydawało mi się, że i on płacze. Kiedy tylko nie rozmawiamy o tym, co dzisiaj, to jakby to dzisiaj nigdy nie istniało. Ale przecież ono jest.

Rano zostawiła dzieciaki bez śniadania, znikła na cały dzień i do wieczora nie odbierała telefonów. Każdego dnia to „dzisiaj” jest gorsze. A może wcale nie? Może tylko ja nie potrafię tego ogarnąć? Niech mi pan to, do jasnej cholery, wyjaśni. Gadają, że pan się na tym zna. Nie wiem, jak mam to pojąć i nie dostać pomieszania zmysłów.

Milknie na chwilę, duszkiem wypija kawę z filiżanki i sięga do kieszeni po brzęczący telefon. Wychodzi z kawiarni. Kiedy wraca, starając się ukryć zdenerwowanie, mówi:

To nieprawda, że nie chcę o nią walczyć. Chcę! Tylko nie wiem jak. Gdyby odbierał mi ją jakiś facet, to wiedziałbym, co robić. Mordę bym sprał albo podkuliłbym pod siebie ogon i dałbym jej rozwód, a potem krzyżyk na drogę. Obojętnie, jak bardzo by to bolało. Ale jak walczyć z jakąś lesbą?! Mówi pan, że widocznie przeoczyłem ważny moment, nie zauważyłem sygnału. Dzisiaj wiem, że niejeden przegapiłem, ale wtedy nie mieściło mi się to w pale. Myślałem, że o takich rzeczach to tylko na Facebooku piszą albo wymyślili je do jakiegoś głupkowatego serialu,  albo dzieją się u najaranych zboczuchów w Warszawce. A tymczasem to się wydarzało w mojej małej mieścinie, kilkaset metrów od kościoła, w którym braliśmy ślub i chrzciliśmy nasze dzieciaki. Dwa lata temu chyba najbardziej się zagapiłem. Zaprosiła do nas swoją przyjaciółkę  Marlenę. Bo niby ją z mieszkania eksmitowali. Miała u nas przeczekać nie dłużej niż tydzień, nim coś sobie znajdzie. Ja tam generalnie ludziom pomagam, ale kiedy z tygodnia zrobiły się dwa miesiące, a ona rozgościła się jak u siebie, to zaczęło mnie to powoli uwierać. Pewnego dnia rano zawróciłem z drogi do pracy, bo telefonu zapomniałem. Kiedy wszedłem do sypialni, zastałem je w naszym łóżku. Obie nagie. Wieczorem dowiedziałem się, że Marlenie na kanapie w salonie było zimno, więc przyszła się do niej ogrzać. Uwierzyłem, chociaż dwa lata temu, może pan pamięta, był wyjątkowo upalny sierpień. Nie potrafiłem wtedy uwierzyć w nic innego. Ale teraz jest o dwa lata później. Kiedy zaczęła zaniedbywać dzieci i znikać, wierzyłem, że potrzebuje czasu dla siebie i swoich przyjaciółek. Tak mi opowiadała, kiedy robiłem jej awantury. Dwa tygodnie temu dostałem od kogoś życzliwego esemesa, że dzieciaki są w domu same, a ona jest z jedną z tych przyjaciółek w hotelu w miasteczku obok. Życzliwy, albo raczej życzliwa, wiedziała nawet, w którym pokoju. Nie zamknęły zresztą drzwi…

Wieczorem powiedziała mi, że ona ją kocha. Walnęło mi mocno po mózgu, godności i męskim honorze. Nawet nie pamiętam, kiedy ją popchnąłem. To musiało być wtedy, kiedy zaczęła mnie gryźć. Zadzwoniła po policję, przywołała swoją matkę, zwołała sąsiadki. Cała wieś miała swój odcinek serialu na żywo. Najgorsze, że dzieciaki to wszystko widziały i słyszały. Na dodatek za kilka dni, we wrześniu rozpocznie się szkoła i dam sobie rękę uciąć, iż usłyszą, że ich mama to lesba, a ojciec chciał ją zamordować. Już teraz cała wieś nas grilluje ze wszystkich stron.

Te pana mądrości o tym, że kobiety mają często jakieś epizody z innymi kobietami, wcale mnie nie pocieszają. Niech sobie mają. Moim zdaniem może być to nawet więcej niż sześćdziesiąt procent. Moja żona też miała. Bo co to było z tą Marleną dwa lata temu? Ale tym razem to nie jest przecież żaden epizod. Ona chce tę swoją miłość do lesby oprawić w ramki i powiesić na moim życiorysie. Mamy sobie mieszkać w domu, który ja zbudowałem. Mam harować od rana do nocy, aby spłacać kredyt. Mam zasilać konto, aby rachunki nie wisiały i aby bankomat nie odmawiał wypłat. Mamy razem w niedzielę rano do kościoła chodzić. Ma być, jak było, a ona tymczasem się postara odnaleźć to, co nas kiedyś połączyło. Dokładnie tak to nazwała. A jeśli chodzi o dzieciaki, na razie i tak się nie połapią, bo to będzie dla nich tylko jakaś ciocia Joasia, którą mama lubi.

Ta pana rada, aby to przeczekać, to bzdura.

(…)

Miłość molekularna jest…

Kolejny raz okazuje się, że umysł, ze swoją inteligencją, z której człowiek jest tak dumny, nie jest miejscem, w którym zaczyna się miłość. Poszukiwania, i to przy wydatnej pomocy bardzo modnej ostatnio sztucznej inteligencji, jakiegokolwiek racjonalizmu w podejmowaniu wyboru o zakochaniu się w tej, a nie innej osobie zakończyły się fiaskiem. Relacja z przebiegu tych poszukiwań ukazała się w sierpniu 2017 roku w interesującym artykule opublikowanym na łamach naukowego czasopisma „Psychological Science”. Doktor Samantha Joel, pracująca na wydziale psychologii amerykańskiego uniwersytetu w Salt Lake City, starannie zebrała dane dotyczące psychologicznych profili reprezentatywnej grupy kobiet i mężczyzn. Interesowały ją wszystkie informacje dotyczące osobowości w kontekście preferencji przy wyborze partnerki lub partnera. Od cech wyglądu zewnętrznego przez przekonania światopoglądowe aż do atrybutów określających oczekiwany temperament łącznie z seksualnym. Na liście tych preferencji znalazło się ponad sto osiemdziesiąt różnych cech. Zebrane dane analizował specjalny algorytm wykorzystujący metody sztucznej inteligencji. Celem doktor Joel było przepowiedzenie, która z par chciałaby spotkać się kolejny raz po zorganizowanym czterominutowym pierwszym kontakcie. Okazało się, że wyrafinowany algorytm całkowicie zawiódł. Nie potrafił niczego poprawnie przewidzieć. Reguła dobierania się w pary na zasadzie podobieństwa, tak chętnie reklamowana na współczesnych portalach randkowych, zawodzi. Ludzie zakochują się w sobie z innych niż racjonalne powodów.

Wynikają one z prastarego ewolucyjnego mechanizmu, który wprawdzie uczynił nas homo sapiens, ale zwierzęcia z nas do końca nie wypędził. Profesor Karl Grammer z uniwersytetu w Wiedniu, badacz zachowań ludzkich oraz biolog ewolucyjny, tłumaczy tak zwane  zakochanie jako wymyślną sztuczkę natury. Służy ona głównemu i najważniejszemu celowi każdego gatunku, od jednokomórkowych ameb po człowieka – reprodukcji. Aby do niej doszło, musi zaistnieć popęd seksualny. Kierowani nim ludzie mobilizują się i szukają partnerki lub partnera, z którym mogliby spłodzić potomstwo. Zakochanie służy temu, aby całą uwagę i wszystkie wysiłki skupić na tej jednej i jedynej  osobie. To w wyniku zakochania ta osoba zostaje wyidealizowana, umieszczona na piedestale, podniesiona do rangi bóstwa. A wszystko to dzieje się za pomocą – jak twierdzi profesor Grammer – „jednego dzikiego koktajlu zmieszanego z hormonów”.

Zakochanie jest fundamentem wierności, co w języku biologii oznacza ekskluzywną, ograniczoną do jednej osoby relację seksualną. Ponieważ zakochanie zwiększa szanse wydania potomstwa, kobiety przyciągane są do mężczyzn genetycznie obiecujących, posiadających wysoki status społeczny, wpływy oraz środki finansowe, które to cechy zapewnią zrodzonym z tego związku dzieciom najlepsze warunki egzystencji. Okazuje się, że większość takich mężczyzn ma wyższy niż przeciętny poziom testosteronu we krwi. Z kolei mężczyźni preferują kobiety zdradzające swoim wyglądem posiadanie ponadprzeciętnej ilości estrogenu, płciowego hormonu, który powiększa oczy, podnosi tembr głosu i wyszczupla brodę. Ponadto, podświadomie, zwracają uwagę na wiek kobiety, ponieważ to zapewnia potencjalną płodność.

Estrogen i testosteron są ważne w tym koktajlu. Jednakże nie wystarczają. Tak twierdzi amerykańska antropolożka z uniwersytetu Rutgersa, autorka wielu książek, wydanych także w Polsce, doktor Helen Fisher. Odkryła, że obok tych dwóch hormonów bardzo ważną rolę sprzyjającą zakochaniu odgrywają dodatkowo dwa inne hormony: dopamina oraz serotonina. Ta pierwsza wspomaga impulsywność, ciekawość, otwartość na nowe przeżycia, podczas gdy wysoki poziom serotoniny występuje u ludzi ostrożnych, planujących, o skłonnościach do samokontroli.

Helen Fisher postanowiła powiązać te cztery molekuły z cechami osobowościowymi, które prowadzą do tego, że para ludzi chce być ze sobą, a to najczęściej zaczyna się od zakochania. Przygotowała odpowiednią ankietę, rozesłała do singli kojarzonych w pary na internetowej platformie, a potem zbadała ich krew. Ale tylko tych, którzy w takie pary się skojarzyli, to znaczy nie spotkali się tylko jeden raz, aby się poznać, ale utworzyli związek. Ogromny, mozolny projekt. Z badań Fisher wyłoniła się jednak bardzo interesująca zależność. Mężczyźni i kobiety, którzy nosili w sobie podobnie dużo dopaminy oraz podobnie dużo serotoniny, tworzyli pary częściej niż ci, których poziom stężenia tych hormonów we krwi był zróżnicowany. Z kolei bardziej estrogenowe kobiety wybierały bardziej testosteronowych mężczyzn, co w pewnym sensie potwierdza tezę, że niektóre kobiety – także na poziomie chemicznym – preferują łajdaków. O czym swego czasu napisano bestsellerową książkę.

Miłość kolejny raz miała swój początek w chemii. Stare powiedzenie „między nimi jest chemia” ma zatem swój głębszy sens. Poeci tylko o miłości piszą, ale to laboranci ją rozszyfrowali. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Ale jest także molekularna…

Książka ukaże się w maju nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Autor: Janusz L. Wiśniewski