Bohater książki nie jest w Polsce zanadto kojarzony... To Jam Saheb Digvijay Sinhji, maharadża Nawanagaru, księstwa leżącego w zachodnich Indiach. Jego imię nosi skwer na Ochocie oraz znana warszawska szkoła, a w 2016 roku Sejm przyjął uchwałę uczczenia jego pamięci. Mimo to hinduski książę nadal nie jest tak znany, jak na to zasługuje, za to, co zrobił dla polskich sierot w czasie drugiej wojny światowej. Świadomość zaistnienia tego pięknego człowieka w naszej historii powinna być znacznie bardziej powszechna. Jak natrafiła pani na ten temat – ktoś z rodziny miał „indyjskie” doświadczenia? Moja rodzina miała doświadczenia sybirackie. Pradziadek i stryjeczny dziadek znaleźli się w łagrach. Jedna siostra pradziadka trafiła na zesłanie do archangielskiej obłasti – do posiołka Wierużskoje Oziero, który pojawia się w powieści. Druga siostra z synową i trójką wnuków pojechali w bydlęcym wagonie do gorkowskiej obłasti. Od dawna chciałam napisać o tych doświadczeniach, opowiedzieć o gehennie, która stała się udziałem tak wielu Polaków, tylko za to, że byli Polakami. To takie rozliczenie z przeszłością, zadośćuczynienie za to, co przeszli. Jedyne bowiem, co możemy teraz im dać, to nasza pamięć. Gdy natrafiłam na historię maharadży, pomyślałam, że dzięki niej moja opowieść nie będzie tak przygnębiająco martyrologiczna. Można było bowiem pokazać, jak wielką moc ma dobro czynione przez sprawiedliwego człowieka – zwycięża zło i leczy rany. Do maharadży, pod jego opiekę, trafiło kilkaset polskich sierot uratowanych ze Związku Sowieckiego. Często wycieńczonych, schorowanych, znajdujących się na skraju zagłodzenia. Powieściowe postacie mają rzeczywiste odpowiedniki czy stanowią ich zlepek? Tworząc postać Anny Jastrzębskiej, zaradnej, mądrej kobiety, która umiejętnie przekazuje dzieciom wiedzę szkolną i patriotyczne wartości, myślałam o Marii Jonkajtysowej, matce Grażyny Jonkajtys-Luby, autorki książki „… was na to zdies’ priwiezli, sztob wy podochli”. Matce też aktora i poety Mariana Jonkajtysa. To z jego przejmującego wiersza zaczerpnęłam cytat, który posłużył jako tytuł pierwszej części powieści: „Na wschód pędzą eszelony”. Warto dodać, że wielodzietna rodzina Jonkajtysów w komplecie wróciła z zesłania i wielka w tym była zasługa matki. Dziecięcy bohaterowie mojej powieści są całkowicie fikcyjni, ale ich losy zostały zlepione z wydarzeń zaczerpniętych ze spisanych dużo później prawdziwych relacji. Prawdziwe są postacie historyczne: maharadża, ksiądz Franciszek Pluta, Jadwiga Tarnogórska, Janina Dobrostańska czy druhna Janka Ptakowa. Doktor Aziz, ojciec Bimali, jest już wymyślony. Ale tacy hinduscy lekarze pracowali w osiedlu. Byli bardzo troskliwi i serdeczni …