Sylwester i Nowy Rok to czas przemyśleń, ale też nadziei, że ten nadchodzący rok przynajmniej nie będzie gorszy. To także czas wzmożonego zainteresowania wróżbami, horoskopami oraz przepowiedniami. Podobno dla wszelkiego rodzaju wróżbitów to okres prosperity. Według definicji zapisanej w Wikipedii wróżbiarstwo to „zespół czynności związanych z próbami przepowiadania przyszłości z pomocą specjalnych przedmiotów i technik, a według niektórych interpretacji – także sił nadnaturalnych. W środowisku naukowym wróżenie uznawane jest za pseudonaukę. Nie istnieje dowód potwierdzający skuteczność wróżenia”. Jednak ludzie zajmowali się wróżbami od zarania dziejów. Persowie i Germanowie wróżyli z rżenia koni. Grecy – z szumu liści. Augurowie rzymscy (czyli kapłani odczytujący wolę bogów z nieba) obserwowali ptaki i przepowiadali przyszłość na podstawie ich lotu, sposobu jedzenia i wydawanych głosów. Prawdopodobnie z tego wzięło się liczenie kukania kukułki. Ale… w samych obserwacjach lotu coś jest, bo zwiastowanie deszczu przez niskie loty ptaków jest przecież faktem. Rzymscy kapłani wróżyli z błyskawic, a także z wnętrzności zwierząt ofiarnych. Chrześcijaństwo potępiło wszelkie praktyki wróżbiarskie, oficjalnie zlikwidowano wróżby, ale to, co zakazane, zawsze ludzi pociągało. Pewnie dlatego wszelkiej maści wróżbici są popularni do dziś. A i książki z wróżbami oraz horoskopami cieszą się wśród społeczeństwa popularnością, choć oficjalnie każdy inteligent mówi, że to głupota i zabobon. Piszę o tym dlatego, że mam w domu książkę, która, gdy byłam dzieckiem, sprawiała mi dużo radości. Dostałam ją od taty, gdy miałam 10 lat, a tata zauważył, że bawię się w karciane wróżby. Książka należała wcześniej do mojej prababci. W pewnym momencie publikacja została mi odebrana i zaniesiona do introligatora, gdyż w moich rękach szybko ulegała zniszczeniu. Wszystko dlatego, że zaśmiewając się do rozpuku, czytałam ją koleżankom i kolegom, brałam do szkoły i generalnie traktowałam ją jak zabawkę, a była to przecież rzecz historyczna. Cóż to za pozycja? To wielki tłomacz snów, widzeń i marzeń, z dodaniem tablicy gry zodyaka, czyli miesięcy – tablicy kabalistycznej – tablicy dni szczęśliwych i nieszczęśliwych, podług wpływów księżyca – z wykazaniem numeru loteryjnego do każdego snu – wyjaśnieniem znaczenia każdej z kart do gry, służących do układania kabały – wreszcie z wyborem anegdot dotyczących snów, objawień i widzeń z różnych czasów zebranych. Ułożony podług notatek pozostałych po sławnym cagliostro. Publikacja została wydana w 1884 roku drukiem Aleksandra Pajewskiego, ul. Niecała, nr. 12. Dopuszczona przez cenzurę 21 czerwca tegoż roku. Ponieważ od zawsze najważniejszą formą wróżby było tłumaczenie snów, więc temu poświęcona jest ponad połowa książki. Są tu spisane ciekawe historie związane ze snami, jak na przykład o pewnym Lyończyku, któremu śniło się, że „koń nadbiega na niego i powala go o ziemię. Pyta wieszczbiarza o wyjaśnienie coby sen jego miał za znaczenie. – Zginiesz przez konia – odpowiada mu na to tłomacz snów. Lyończyk jak najstaranniej unikał nie tylko używania koni, ale nawet obawiał się do nich zbliżyć. Mimo to wszystko nie zdołał uniknąć swojego przeznaczenia. Bowiem szyld oberży, na którym był namalowany koń, spadł na głowę i zabił go na miejscu”. Od zawsze ta historia przypominała mi legendę o Twardowskim i karczmie Rzym. Jest bowiem historią o tym, że losu nie da się uniknąć. Pamiętam, że kiedyś czytałam te wszystkie historie na głos. Mama uważała je za kretynizmy. Tata z kolei twierdził, że stanowią zapis …