W tym roku Targi Książki we Frankfurcie potrwają od 6 do 10 października. I znów polscy wydawcy pojadą na nie licznie, zarówno kupując, jak i sprzedając licencje do książek, które — jak liczą — staną się bestsellerami. Choć niewiele, a nawet wcale się o tym nie mówi, w tym roku mija akurat dziesiąta rocznica fantastycznego wydarzenia, jakim było wystąpienie Polski jako Gościa Honorowego na tej imprezie, w równie fantastycznym 2000 roku. Wszystko wtedy wydawało się równie proste, co… trudne i skomplikowane. Szkoda w tym miejscu wspominać bałagan, jaki towarzyszył naszym przygotowaniom. Karuzelę pełnomocników, postawę najwyższych polskich władz itd. Jako branża, jestem o tym przekonany, spisaliśmy się jednak na medal. To dzięki licznej grupie instytucji i osób, niczym satelity krążących wokół warszawsko-krakowskiego zespołu przygotowującego imprezę — ich entuzjazmowi i ciężkiej pracy, dzięki nieprawdopodobnemu zaangażowaniu wydawców oraz — w pierwszej kolejności — rzeczonemu zespołowi pod wodzą Andrzeja Nowakowskiego — pełnomocnika ministra kultury oraz Albrechta Lemppa — kierującego zespołem literackim udało się odnieść sukces, którego w pierwszej kolejności miarą były doniesienia medialne, nie tylko naszych, ale i — głównie — niemieckich mediów, a także tłumy przewijające się przez polską halę. Miarą w dalszej perspektywie powinno się okazać saldo transakcji dokonywanych przez polskich edytorów z zagranicznymi kolegami — w wiadomym kierunku, rzecz jasna. Mam nadzieję, że na dokonaną w tym kontekście próbę oceny podjętych wtedy wysiłków znajdzie się miejsce w jednym z tegorocznych wydań „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI”. Albowiem konkretna odpowiedź na pytanie o wymierne rezultaty naszej obecności w roli Gościa Honorowego Targów Książki we Frankfurcie w 2000 roku nie jest, a już na pewno nie w obrębie niniejszego materiału, ani prosta ani jednoznaczna. Bez wątpienia natomiast, gdy mnie ktoś zapyta, czy było warto, odpowiem: zdecydowanie tak! Wszelkie bowiem inwestycje w kulturę należą do grupy długookresowych i trudno mierzalnych. Ci jednak, którzy tych inwestycji nie ponoszą, na dobrą sprawę nie istnieją. Na mapie świata zarówno kulturalnej, jak i cywilizacyjnej. Wracając do tegorocznej edycji imprezy, w roli Gościa Honorowego wystąpi tym razem Argentyna. Kraj mający niemałe tradycje literackie, by wspomnieć Jorge Luisa Borgesa, Julio Cortazara czy Guillermo Martineza. Nasze związki literackie z tym krajem łączą się przede wszystkim z osobą Gombrowicza, który na wiele lat wyemigrował właśnie do Argentyny, choć na temat dorobku lokalnych kolegów po piórze wypowiadał się nader dyplomatycznie. Trudno orzec, czy współczesna literatura argentyńska niczym tango zdobędzie serca Polaków. Podobnie nie sposób powiedzieć, czy nasi autorzy zainteresują tamtejszych wydawców, zwłaszcza że przecież nie na zakupy tłuc się będą taki kawał. Szczęśliwie pozostają nam „w odwodzie” dobrze znani partnerzy z Niemiec, Francji czy Włoch oraz tzw. krajów ościennych, do których bliżej nam kulturowo (i z wzajemnością), a i gospodarczo. Co dla nich szykują polscy edytorzy? Sprawdziliśmy — i oto wyniki naszej mini sondy. Zbigniew Czerwiński, dyrektor wydawniczy Bellony, bez ogródek: — Kiedyś jednym kontraktem sprzedawaliśmy 30 umów, w tej chwili kilkanaście rocznie, i to bardziej uniwersalnych tytułów. Nie szykujemy się specjalnie „na Frankfurt”. Sprzedaż licencji to proces, żmudna praca. Z naszymi partnerami spotykamy się regularnie, także przy …