Sześć niezwykłych, bohaterskich losów zawartych zostało w „Wyklętych życiorysach”. Czy książka ta powstawała wraz z tworzeniem kolejnych reportaży? Nie. Odwrotnie, bo najpierw wymyśliliśmy książkę. Doszliśmy do wniosku, że warto opowiedzieć o ludziach, którzy zostali zapomnieni, pominięci, a ich życiorysy wymazane gumką przez komunistów. Założyliśmy też, że pokażemy naszych bohaterów nie przez nich samych – co z przyczyn naturalnych było niemożliwe – ale poprzez te osoby, które długo walczyły o przywrócenie pamięci o nich. Były to kobiety: żony, siostry, córki, wnuczki. I to jest także opowieść o nich. Strażniczkach świętego ognia… Tak. No ale kto inny mógłby przechować tę polską pamięć i domagać się ujawnienia jej i znalezienia dla niej godnego miejsca w historii – jak nie one, najbliżej związane ze zmarłymi, zamordowanymi bohaterami. Zostawały same, często z dziećmi, które trzeba było wychować, zapewnić im byt. W niektórych wypadkach długo miały nadzieję: a może wróci? „Wyklęte życiorysy” są więc również opowieściami o wierności i miłości – obustronnej zresztą, bo przedstawieni przez nas bohaterowie umieli i walczyć, i kochać. Prawda o jakże często makabrycznym losie, jaki historia zgotowała ich mężczyznom, była niekiedy dla tych kobiet zbyt trudna do udźwignięcia. Myślę tu od razu o Ewie Gruner-Żarnoch, która w 2000 roku, gdy z ramienia Rodzin Katyńskich miała przemówić na uroczystości otwarcia i poświęcenia cmentarza w Charkowie, dostała zawału.I bała się, że zostanie w tym miejscu – wraz z zamordowanym tam w 1940 roku ojcem. Ona w życiu widziała tyle śmierci, była przecież lekarzem – chirurgiem, a tego, co przeżyła podczas ekshumacji nie mogła unieść. Nie ona jedna. Ktoś całował wydobyty z ziemi sznur, którym krępowano ręce jeńcom, ktoś inny wskoczył do rozkopanego dołu. To strasznie trudne, w wypadku osób najbliższych ból jest nie do wytrzymania. Mnie samą długo prześladował obraz tego, co w latach 70. i 80. zrobiono w Charkowie, tzw. miasoróbki, gdy specjalnie sprowadzone maszyny do mieszania ziemi uniemożliwić miały w przyszłości identyfikację ofiar. Czy pani też miała osobiste powody by zajmować się takimi, najbardziej dramatycznym kartami naszej historii? W zasadzie nie, ale historią interesowałam się od zawsze, przejmując tę pasję po ojcu, który przeczytał wszystko co mógł o II wojnie światowej. A ja za nim. Skończyłam jednak inne studia – filologię polską; to Staszek Jankowski jest zawodowym historykiem. Ale gdy w swojej pracy radiowej zaczęłam robić audycje dokumentalne, ich problematyka szybko skupiła się wokół historii właśnie. Jedna z pierwszych takich audycji poświęcona była generałowi Okulickiemu – „Niedźwiadkowi”. Potem poszły następne. „Wyklęte życiorysy” nie są jednak zapisem reportaży radiowych? One powstały specjalnie do tej książki i na jej potrzeby zostały zapisane. Jeśli zrobiliśmy jakąś wersję radiową, to tylko po to, żeby i w ten sposób – głosem utrwalić pamięć o zapomnianych bohaterach. Mam cotygodniową audycję „Potyczki z historią” w Radiu Kraków, która spotyka się z dużym odzewem słuchaczy. Często mówią lub piszą o tym, że to teraz dopiero …