Zależność jest w zasadzie prosta. Im niższy poziom artystyczny tekstu literackiego, tym wyższy potrafi być nakład książki beletrystycznej. To wynika w oczywisty sposób z niesprawiedliwości sił natury. Moce wyższe chytrze rozdzieliły między ludzi inteligencję, gdyż nikt, poza wyjątkami, nie narzeka. Lecz... Iloraz inteligencji działa z beznamiętną skutecznością: jeśli jest zbyt niski, to i tak się braku kompetencji w tym względzie u siebie nie dostrzega. Oczywiście, mógłbym odnieść zasadę generalną również do siebie, lecz prawdopodobnie zbyt jestem durny, aby zauważyć akurat na własnym przykładzie przykry poniekąd brak rozumu. Samokrytycyzm, zwłaszcza w przypadku facetów, zdarza się raczej rzadko. Lecz się zdarza. Efektownie zadziałał w przypadku młodopolskiego malarza z kręgu bohemy oplatającej Stanisława Przybyszewskiego. Ów malarz, również Stanisław, tyle że Czajkowski, wedle relacji Boya kiedyś miał, w trakcie ciężkiej pijackiej biby, klęcząc, tłuc łbem o podłogę i jęczeć: „Boże, dałeś mi talent, ale dlaczego taki mały?!”. Chociaż Boy nie odnotowuje, czy po wytrzeźwieniu Czajkowski zachował godny pochwały samokrytycyzm. Śmiem wątpić… A żył jeszcze długo. W obszarze literatury nie inaczej. Zdarzają się przypadki odwrotne; wybitne i trudne dzieła są niekiedy masowo kupowane. Najwyrazistszym przykładem byłby bez wątpienia „Ulisses”, którego kolejne błyskawiczne wydania w ogromnym jak na PRL łącznym nakładzie (chyba w sumie około stu tysięcy egzemplarzy) znikały z półek księgarń, jakby chodziło o towar pierwszej potrzeby. A wszak Joyce machnął kawałek prozy bezdyskusyjnie trudnej. Jednak bez złudzeń, czytelnicy sięgający po dzieło zazwyczaj szybko odeń odpadali, co miałem okazję sprawdzać latami i wielokrotnie. W takich przypadkach funkcjonuje zwyczajny snobizm: chcę zaliczać się do elity umysłowej, deklaruję, że czytam ważne książki. Agnieszka Osiecka zwierzała się, że w latach późnych pięćdziesiątych ubiegłego wieku modne panny w wysmarowanych czarną pastą pepegach (takie gumowe białe tenisówki) spacerowały, pod pachą dzierżąc papierową Sagankę („Witaj, smutku”) lub nawet Camusa („Dżuma”) po centralnych ulicach wielkich miast, zadając szyku trzema rekwizytami wprost z egzystencjalizmu rodem: na ponuro wyszykowanymi pepegami, egzystencjalnym dziełem równie ponurym, …