Na prawym przedramieniu Anny Karczewskiej widoczny jest tatuaż przedstawiający Don Kichota. – To moje otrzeźwienie, Don Kichot myślał, że jest rycerzem, a okazało się, że jest wariatem w miednicy na głowie. To oczywiście uproszczenie, ale nie chciałabym tak skończyć w mojej walce z wiatrakami. Zdecydowanie literackie asocjacje ma też kot, który wabi się David Foster Wallace, zaś drugi ma imię po ulubionej bohaterce córki z czasów przedszkola – Zosi Samosi. Całkiem niedawno Anna Karczewska jest młodą osobą, początki jej pasji czytania miały miejsce niedawno. Ojciec, Andrzej Karczewski, działacz opozycji w PRL, był współtwórcą niezależnego periodyku polityczno-kulturalnego „Wolne Pismo MOST” oraz, wraz z Maciejem Łukasiewiczem, podziemnego Wydawnictwa Most. Po przemianach politycznych w 1989 roku został współwłaścicielem powstałej na bazie wydawnictwa Oficyny Wydawniczej Most, a po przekształceniach organizacyjnych w 1996 roku – właścicielem Wydawnictwa Most. Prowadził je przez wiele lat razem z żoną Barbarą. – Moja mama pochłaniała książki, w domu była ogromna biblioteka, rodzice nie wydawali tytułów, które mnie interesowały, ale byłam otoczona książkami. Po 1989 roku oficyna wydała większość książek Hermana Hessego oraz Williama Faulknera. Dziś stoją na półkach Anny Karczewskiej. – Okładki robiła ciocia Bożenka, tłumacze byli przypadkowi, ale i tak książki rozchodziły się na pniu. Najlepiej z tego czasu zapamiętałam „Człowieka śmiechu” Victora Hugo, zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Przeczytałam go trochę za wcześnie, dlatego powtarzałam lekturę kilka razy, to jedna z ważniejszych książek w moim życiu. Myślę, że tata wpadł na pomysł jej wydania pod wpływem spektaklu pt. „Kuglarze i wisielcy”, opartego na motywach powieści Hugo, do którego pieśni napisał Jacek Kaczmarski. Największym hitem wydawniczym Mostu był zbiór wierszy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Pięknie wydany. Anna uczestniczyła w procesie wydawniczym o tyle, że wybierała materiał, który został użyty na okładkę. Często razem z ojcem jeździła po hurtowniach. Do snu mama czytała jej „Bajki robotów” Stanisława Lema albo „Śniadanie mistrzów” Kurta Vonneguta. Anna Karczewska wspomina, że pierwszą samodzielnie przeczytaną książką była „Biblia dla dzieci w obrazkach”. Jej ulubioną postacią była królowa Estera, natomiast wrażenie na dorosłych zrobiła dopiero wtedy, gdy ojciec, dumny z czytającej córki, zapytał o to, co ją tak śmieszy. Trzynastolatka zaśmiewała się ze „Świata według Garpa” Johna Irvinga! W szkole podstawowej zaczytywała się w „Panu Wołodyjowskim”, nawet się podkochiwała w bohaterze, póki nie zniechęciła jej do niego nauczycielka, nazywając ulubieńca „mydłkiem”. Miłość do wielkich narracji została – uwielbia książki Lwa Tołstoja, a do lektur Henryka Sienkiewicza i Bolesława Prusa często wraca. – „Anna Karenina” to książka mojego życia. Tło historyczne, poglądy polityczne, fabuła – zachwycam się wszystkim, co jest w tej książce. „Lalka” Prusa jest równie dobra. W czasie wakacji spędzanych u babci na działce dużo czytała. Pamięta te, które w całości poświęciła tylko i wyłącznie Skamandrytom. Przeczytała większość utworów Juliana Tuwima, Kazimierza Wierzyńskiego, Jarosława Iwaszkiewicza, Jana Lechonia, Antoniego Słonimskiego, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Mieczysława Jastruna i Jerzego Lieberta i wszystkie tytuły traktujące o nich, które zdołała wypożyczyć. W szkole koledzy nie dzielili z nią czytelniczych skłonności z wyjątkiem jednego, który namówił ją na czytanie książek fantasy. Zaczęła od „Władcy pierścieni” J.R.R. Tolkiena, a potem wpadła po uszy w świat wykreowany przez Andrzeja Sapkowskiego. Zachwycała się jego językiem i poczuciem humoru. Czyta jego książki nieprzerwanie od lat. Podziwia pod każdym względem. W liceum im. C.K. Norwida polonistka Hanna Kocańda-Kołodziejczyk prowadziła zajęcia na wzór studenckich seminariów, więc były wyzwaniem dla ambitnych uczniów. – Przygotowała nam listę stu najważniejszych książek, które musimy przeczytać. Pamiętam nasze zażarte dyskusje o książkach, aczkolwiek więcej w tym było młodzieńczego zuchwalstwa niż znajomości rzeczy. Kierunku studiów szukała pod kątem ilości czasu na czytanie. Wygrała etnologia i antropologia kultury na Uniwersytecie Warszawskim. Studiowanie polegało głównie na czytaniu, w większości w języku angielskim, m.in. J.G. Frazera, Margaret Mead, Claude’a Lévi-Straussa, a także książek Bronisława Malinowskiego. Przy piwie i papierosie do świtu kłóciła się o każdą przeczytaną książkę. Towarzystwo nie dość, że czytające, to większość kolegów pracowała w księgarniach. Anna Karczewska trafiła do księgarni amerykańskiej, jednej z sieci American Bookstore, potem do Leksykonu – księgarni z kotem Docentem na Nowym Świecie. Uczyła się na błędach nowego właściciela. Firma Matras bezwzględnie wprowadzała reguły sieciówki, według których wybór esejów jednego z najważniejszych filozofów XX wieku Martina Heideggera pt. „Budować, mieszkać, myśleć” musiał trafić do działu książek związanych z architekturą. Biblioteka Małe mieszkanie Anny Karczewskiej wymusza dyscyplinę książkowo-zakupową. Ponadczasowy ikeowski system białych półek, charakterystyczny dla młodych księgozbiorów, rozstawiony jest na całą ścianę …