Jesień. Chce się jeść. O tyle łatwo się usprawiedliwić z łakomstwa, że miłosierne warstwy odzieży skrywają pęczniejące stopniowo kształty. Oczywiście, przyjdzie czas i kwiecień znów ujawni bezlitosne oblicze prawdy. Ale teraz?! Kto by tam przejmował się wiosną! Schudniemy. Mam własny chytry sposób, aby nie poddawać się nadmiernemu obżarstwu. Bardzo go polecam. Rzecz wymaga odmowy realnej konsumpcji dzięki zaangażowaniu wyobraźni. Zgromadziłem otóż przez lata obcowania ze słowem drukowanym prawie pięćset tomów kulinariów. Poczynając od klasycznej „Kuchni polskiej”, bo to lektura absolutnie podstawowa (jeśli pominąć dziewiętnastowieczne arcyklasyki, jak Anthelme’a Brillat-Savarina „Fizjologię smaku”, u nas poradniki Lucyny Ćwierczakiewiczowej; mam rzecz jasna na półkach!), z bardzo rozszerzanym następnie asortymentem. Koledzy edytorzy na szczęście wciąż mi swoje publikacje nadsyłają. Za co dziękuję wylewnie i wykwintnie. Zatem moja prywatna orgia kulinarna ogranicza się głównie do czytania przepisów zawartych na kartach książek poświęconych jedzeniu i wyobrażaniu sobie, jak one, pożerane wyłącznie wzrokiem, smakują w realu. A komu wyobraźni nie staje, może w trakcie lektury przegryzać kolumny druku surową marchewką dowolnych rozmiarów. Kiedy się zaliczy oczami wyobraźni jakąś ucztę, żołądkowy konkret schodzi dzięki marchewce na plan dalszy. Tyle zwierzeń. Teraz o rynku poradników kulinarnych. Zauważyłem przez dekady, że charakter publikowanych tomów o jedzeniu odbija w sobie wszystkie prawidłowości społecznego rozwoju. Zaczęło się wszystko po wojnie od niechlujnie drukowanych prostych przepisów i porad, jak chude budżety uzbroić w cierpliwość, aby wytrzymały apetyty oczywiste w zagłodzonym przez wojnę kraju. Papier i oprawa? Bardzo długo nie porażały estetyką, chociaż gdy minęła siermiężna epoka stalinizmu, spróbowali wydawcy graficznie polepszać jakość. Na przykład Gwidon Miklaszewski, grafik wyborny, urozmaicał swymi rysunkami popularne poradniki Ireny Gumkowskiej. Inny wybitny majster piórka, Szymon Kobyliński (jaka szkoda, że już coraz głębiej umiera w mroku dziejów), nie pozostawał w tyle. Z upływem dekad kartonowe okładki zaczęły się pokrywać folią albo lakierem, ba, pojawiły się nawet oprawy …