W latach dziewięćdziesiątych półżartem odgrażałem się, że napiszę poradnik dla bywalców promocji książkowych. Nastał wtedy czas znakomity dla edytorów, passa wynikła z kilku przyczyn. Na własny użytek wysnułem następującą hipotezę: jeszcze nie przyzwyczaiła się literacka publiczność do pełnej dostępności wszelkich tomów (taka dostępność w minionym systemie politycznym było abstrakcją), czytanie wciąż jeszcze uznawano za wyznacznik pozycji społecznej, a pisarzom wówczas nie odmawiano społecznego autorytetu. No i nie istniały w zasadzie media społecznościowe (o sztucznej inteligencji nie wspominając), które później zdemolowały stary świat, w tym świat drukowanego słowa. W sumie sytuacja przedstawiała się tak, że nagle dowolne teksty znalazły się w zasięgu publiczności, ich twórcy natomiast wciąż niekoniecznie byli na co dzień dostępni, w dodatku przyzwyczajeni do „ex cathedra” kontaktu z publiką, więc tym chętniej w trakcie promocyjnych spotkań słuchano, co tuzy mają do powiedzenia na żywo. A dziennikarze zyskiwali podczas takich konwentykli łatwy, przez wszystkich pożądany dostęp do twórców, nie tylko do ich produktów. Sytuacja idealna! W dodatku organizatorzy spotkań promocyjnych na ogół porządnie karmili. Łatwo więc było coś przegryźć na chybcika zamiast obiadu. Ba, szybko pojawił się plankton, „klienci” promocji odwiedzający spotkania tylko w celach konsumpcyjnych, choć przyznać trzeba, że zazwyczaj najpierw cierpliwie odsiadywali część oficjalną, taki folklor… Ponieważ przy stołach w trakcie finałowego poczęstunku robiło się gęsto, tylko doświadczeni spotkaniowicze potrafili się załapać na co atrakcyjniejsze produkty spożywcze. Stąd mój pomysł na poradnik praktyka, bo znałem spotkania promocyjne od podszewki i jako dziennikarz, i jako wydawca, i jako osoba całkiem prywatna. Jako wydawca wyciągałem ze spotkań znaczące profity, o czym może opowiem innym razem. Dawna sytuacja uległa istotnym przeobrażeniom. Karmi się słuchaczy słabo albo wcale, pisarze jako osoby publiczne zdecydowanie stracili na znaczeniu. Lecz przede wszystkim podstawowy pożądany składnik promocji książkowych stracił sens. W zasadzie bowiem nie bywają na nich dziennikarze, a już zwłaszcza przygotowujący materiały dla mediów najpowszechniejszego użytku, czyli radia i telewizji. Piszę to z pewnym, co do obecności mediów bardzo istotnym!, zastrzeżeniem. Tak się …