Ryszard Sługocki. Dziennikarz, tłumacz, dyplomata, pisarz. Autor książek o Wietnamie („W pogoni za Imogeną”), Libii („Żelazna obroża”), wyprawie samochodem marki Warszawa dookoła świata („Od Wisły do Rzeki Perłowej”), wspomnień („Na przekór i na bankier”), powieści z konspiracyjnym kluczem („Tropem Alfa”). Ewakuacja z Egiptu do Polski – spowodowana epidemią Covid-19 – była bodaj najbardziej emocjonującą ekspedycją tego renomowanego podróżnika. 18 marca 2020 roku. Pusty o brzasku hol hotelu Roma w Hurghadzie. Oczekiwanie na turystyczny autobus, który powinien pojawić się przed głównym wejściem, by zawieźć go na lotnisko. Pełne niepokoju, czy aby rezydent turystycznej firmy, mający zabrać około dwustu przebywających w tym mieście Polaków, nie zapomniał o nim. Przybył tam poprzedniego wieczoru z odległego o niemal 800 km kurortu Sharm el-Sheikh na Synaju. I po zapłaceniu 40 dolarów spędził bezsenną noc w hotelowym łóżku. Wcześniej odbył 12-godzinną podróż samochodem, aby zdążyć na ostatni lot do Polski przed zamknięciem egipskiej przestrzeni powietrznej. Szybki przejazd z Sharm el-Sheikh do Hurghady stanowił jedyną szansę powrotu do kraju po tym, jak postanowił skrócić swój tradycyjny wypoczynek w ojczyźnie faraonów. Żonie Sługockiego udało się w Warszawie zmienić termin powrotu i miejsce odlotu męża w ostatniej chwili. Bilet przesłała mu mailem. Wcześniej kontaktowała się z polską placówką dyplomatyczną w Egipcie i usłyszała, że rejsów pt. „Lot do domu” - z Kairu do Warszawy - brak. Prolog automobilowy Do Hurghady dowiózł go autem egipski przyjaciel, Asser Osman. Przewidywał, że przejazd zajmie 8 godzin. Był pewien, iż na pierwszym, 400 kilometrowym odcinku – z Sharm el-Sheikh do tunelu pod Kanałem Sueskim – nikt ich nie zatrzyma, bo często jeździ tamtędy do Aleksandrii i zna prawie wszystkich policjantów z poszczególnych posterunków. Liczył też, że tunel nie będzie zamknięty, jak to się czasem zdarza z uwagi na zagrożenie terrorystyczne. Pierwsze niemal 200 km pokonali zgodnie z planem, lecz później przez 3 godziny się wlekli. Dzień wcześniej, po gwałtownej ulewie w górach, spłynęła z nich ogromna masa wody, powodując powódź w dolinie. Rozmyła szosę niemal doszczętnie, pozostawiając gdzieniegdzie wąskie pasy asfaltu, z których spychacze usunęły zwały piasku i …