Agata Bielik-Robson od urodzenia mieszka w warszawskim Aninie, w domu, który odzwierciedla najważniejsze założenia stylu Bauhaus. Wokół schodów klatki schodowej pną się półki. Dobudowywane spontanicznie, wraz z rosnącą ilością książek. – Ten wielopokoleniowy, rodzinny dom daje mi energię do myślenia. Książki znajdują się w każdej jego części, najmniej jest ich na górnym poziomie, w jadalni i w otwartej kuchni. To przestrzeń do pracy i do codziennego życia. Malutkie uporządkowane biurko, ze stosem książek, na szczycie ostatnio czytany Philip Dick. Mąż, Cezary Michalski, publicysta i prozaik, zajmuje salon, położony piętro niżej, który jest główną czytelnią domowej biblioteki i jego gabinetem. – Wniosłem tutaj może z dwadzieścia procent książek, reszta należała do Agaty, aktualny kilkutysięczny księgozbiór obrósł w nasze wspólne książki. Agata Bielik-Robson jest jedną z najbardziej znanych polskich filozofek. Mówi, że życie podporządkowała zasadzie, którą Nietzsche nazwał imperatywem życia na krawędzi: myślenie trzeba potwierdzać własnym życiem. Wspomnienia – Nauczyłam się czytać jeszcze w przedszkolu, razem z kolegą Bartkiem dorwaliśmy się do elementarza i prawie bez pomocy przedszkolanek rozszyfrowaliśmy alfabet. Rodzice lubili książki, tata był elektronikiem, czytał literaturę branżową, pracował przy obsłudze reaktorów, a mama, prowadząca własną firmę, po studiach biologii, próbowała mnie nią zainteresować. Czytali jej przed snem, uwielbiała baśnie Andersena. Do szkoły poszła w wieku sześciu lat, płynnie czytając, ale nie obnosiła się z tą umiejętnością. Lektury z dzieciństwa oddała kuzynom, po dziadku odziedziczyła literaturę piękną. – U Witkacego później przeczytałam, że szkoła jest po to, aby człowiek sam za dużo się w niej nie nauczył. Stosowałam się do tej zasady. Wagarowałam i czytałam. Odkryłam Franza Kafkę, Tomasza Manna. To przez „Czarodziejską górę” nie mogłam chodzić do szkoły, bo bardziej mnie pasjonowały losy Kławdii Chauchat niż lekcje. Z kolei kuszenie Adriana Leverkühna przez diabła faszyzmu w „Doktorze Faustusie” przeżywała na tyle empatycznie, że podobnie jak on skierowała się ku filozofii, a później teologii. Liceum im. Hoffmanowej nie kusiło zbytnio, a odkrywanie twórczości Witkacego ogromnie. Czytała wszystko: dramaty, eseje, powieści i po kolei kupowała. Najpierw „622 upadki Bunga”, potem „Niemyte dusze” i resztę. Szkoła w Warszawie otworzyła możliwości zakupowe, bo w Aninie nie było ani jednej księgarni! Witkacego podpatrzyła u starszych kolegów. Tata podsuwał jej dzieła młodopolan. Pamięta, że zachwyciła się „Synagogą Szatana” Stanisława Przybyszewskiego, która dała jej podwaliny pod czytanie Witkacego. Znajdowała w nim mieszankę kiczu z elementami Kanta, swobodę, prozę spekulatywną, w sosie kampowej estetyki. – Dramaty mnie bawiły i tak zostało po dziś. Uwielbiam „Janulkę, córkę Fizdejki”, „Szewców”, „Bzika tropikalnego”, a wreszcie „Nienasycenie” i „Pożegnanie jesieni”, skąd wywodzi się moja ukochana Hela Bertz. Hela Bertz, kobieta fatalna, wyposażona w „błękitne, skośne oczy” i „krwawe, nagle napęczniałe, szerokie usta” to jej ulubiona postać, z którą się identyfikowała. – Przekonujący portret femme fatale. Miałam z nią wiele wspólnego. Była katolicką neofitką z zasymilowanego domu, otoczona przedmiotami art déco. Opis jej mieszkania odpowiadał mojemu. I te wyrafinowane dyskusje o kulturze, stanie świata, filozofii, czyli to, co Witkacy nazywał rozmowami istotnymi. Zamęczałam wszystkich, aby czytali Witkacego i prowadzili rozmowy istotne. Dzieci pracowników Instytutu Badań Jądrowych z Anina stanowiły szczególne środowisko, w większości oczytane, zainteresowane polityką. W Aninie panowała specyficzna aura wolności. Naukę w liceum zaczęła w czasie karnawału Solidarności. Mama, zaangażowana politycznie, na czas wakacji wysłała córkę do rodziny do USA. Tam Agata Bielik-Robson poznała literaturę emigracyjną, Aleksandra Sołżenicyna, paryską „Kulturę”. – Pochłonęłam „Archipelag Gułag”, wróciłam do Polski całkowicie upolityczniona. Książka ustawiła moją polityczną świadomość na całe lata osiemdziesiąte. Z mamą uczestniczyła w demonstracjach i innych akcjach, chociaż głównie cieszyła się, że wiele lekcji z powodu stanu wojennego jest odwołanych. Czytała wszystko, co zakazane i drukowane w „Kulturze” paryskiej – m.in. eseje Bobkowskiego, prozę Hłaski. Oszalała na punkcie Fiodora Dostojewskiego. Zaczęła od „Biesów”. Wpadła na myśl połączenia refleksji z „Biesów” z czytaniem Witkacego i z jego obśmiewaniem krakowskich i zakopiańskich elit. Odnalazła Witkacego w świetle rosyjskiego modernizmu, uważa, że mu do niego bliżej niż do polskich twórców tego czasu. Witkacy kształcił się w Petersburgu, słuchał Skriabina, Rachmaninowa i to stanowiło jego intelektualne otoczenie. Odkryła odrębny świat prozy Brunona Schulza. – Z Cezarym robimy domowe sesje czytania Witkacego, w tle puszczając obu tych rosyjskich kompozytorów, ta muzyka ogromnie do niego pasuje. Po „Biesach” przeczytała wszystkie powieści Dostojewskiego. – Lektura trylogii Dostojewskiego: „Biesów”, „Braci Karamazow” i „Idioty”, stanowiła mocarne doświadczenie, to było dla mnie jak Biblia, którą też czytałam. Będąc pod urokiem rozmów istotnych Witkacego, zachwycałam się literaturą, która nie boi się stawiać fundamentalnych pytań. Dostojewski potrafił to znakomicie, a w postaciach lub dialogach zawierał całe traktaty filozoficzne. Uwielbiam powieść idei, a Dostojewski pisał je wzorowo, jego postaci są nosicielami idei, opowiadają o świecie z wielkim rozmachem dialogicznym, a jednocześnie są żywe i porywające, mają naprawdę skrajnie różne poglądy, ścierające się na neutralnym gruncie. Filozofia Wszystkie pieniądze, które posiadała jako uczennica liceum, regularnie wydawała na książki i czarne płyty. Zbierała muzykę klasyczną. Płytoteka przetrwała do dziś i stanowi urozmaicenie półek z książkami. Wtedy też, w liceum, kupowała pozycje z „Biblioteki Klasyków Filozofii”, obejmującej nie tylko największych klasyków filozofii, jak Kanta, Hegla, Fichtego czy Nietzschego, ale i mniej znanych, również filozofów Dalekiego Wschodu. Kupowała książki z psychologii, socjologii, religioznawstwa, całe serie mitologiczne. Obok dzieł Mircei Eliadego ustawiała Rudolfa Otto i Władysława Tatarkiewicza czy Zygmunta Freuda i Claude’a Levi-Straussa. Pierwszym tytułem Freuda, jaki przeczytała, było „Poza zasadą przyjemności”, o życiu i śmierci. Wrażenie zrobiła …