Gdy 9 listopada 1919 roku Amerykanka Sylvia Beach otworzyła drzwi do swej paryskiej księgarni, czy mogła myśleć, że prócz zwykłych gości zaprasza również historię? Wiele księgarń na całym świecie ma powody do sławy – spośród znanych mi wymienić mogę londyński Foyles, The Strand w Nowym Jorku i City Lights Bookstore w San Francisco, Alta Acqua w Wenecji, ale można by do nich dorzucić na przykład El Ateneo w Buenos Aires, Powell’s w amerykańskim Portland czy Livraria Lello w Porto, a to tylko początek listy. Uważane są – i słusznie – za kultowe. Jednak paryski sklep Shakespeare & Company panny Beach ma nad nimi przewagę, bo tu gromadzili się autorzy zaliczani dziś do tzw. „lost generation”, straconego pokolenia, tu właścicielka księgarni podjęła kluczową dla historii literatury decyzję o publikacji „Ulissesa” Jamesa Joyce’a, bez skrótów, na pohybel cenzurze. „Ulisses” nie miał bowiem łatwego startu – fragmenty, jakie pojawiały się na łamach dużych periodyków od 1918 roku, budziły zachwyt jednych i obrzydzenie drugich (w tym samego D.H. Lawrence’a, autora „Kochanka lady Chatterley”, wyklętej przez obrońców moralności fabuły, których absurdalne zarzuty doprowadziły do zmian w przepisach dotyczących obscenów. Nim do tego doszło, rozdział zamykający „Ulissesa” Lawrence nazwał „najbardziej sprośnym, nieprzyzwoitym i obscenicznym utworem, jaki kiedykolwiek napisano”). Cenzura obyczajowa po obu stronach Atlantyku była surowa i skrupulatnie egzekwowana, a kary wysokie, łącznie z paleniem (!) nakładów. Sylvia Beach była niemal równolatką Joyce’a (urodzona w 1887, pięć lat po Irlandczyku), choć wątpić można, czy cokolwiek o nim wiedziała, gdy po raz pierwszy pojawiła się w Paryżu. „Panienka z bardzo dobrego domu”, pochodziła bowiem z zacnej i religijnej rodziny: dziadkowie byli misjonarzami w Indiach, ojciec prezbiteriańskim pastorem. Nominacja na dyrektora centrum dla amerykańskich szkolników w Paryżu, jaką otrzymał papa Beach, sprawiła, że rodzina przeniosła się w 1902 roku (inne źródła podają 1901) nad Sekwanę. Pięć lat spędzonych we Francji wystarczyło, Sylvia bakcyl francuski złapała na całe życie – w swoich pamiętnikach wspomina spotkania ze śpiewakami opery i muzykami klasycznymi, których przedstawiał papa, ale i kontakty z Loie Fuller, tancerką z Moulin Rouge. Beach senior został znów wezwany do Stanów w 1906, czekał na niego awans w prezbiteriańskich szeregach, Sylvia posłusznie wróciła do Ameryki, gdzie zainteresowała się feminizmem – jeśli tak można nazwać rodzący się ruch kobiecy. Razem z matką i siostrami przystąpiła do National Women’s Party, brała udział w spotkaniach i demonstracjach, ale już wtedy nie kryła swych ambicji: będzie pisać, aktywnie uczestniczyć w literackich kręgach. Ruszyła znów do Europy. Na dwa lata zakotwiczyła się w Hiszpanii – uczyła się języków; z wybuchem Wielkiej Wojny zgłosiła się jako ochotnik do pracy w gospodarstwie rolnym we Francji, potem wyjechała do Serbii ze starszą siostrą Holly – oficjalnie, z ramienia Czerwonego Krzyża. Jak pisze amerykańska badaczka Caitlin O’Keefe, Beech chciała nawiązać kontakt z serbskimi feministkami. Nie popełnię błędu, mówiąc, że znalazła – jej nauczycielką była „wyemancypowana seksualnie” młoda niewiasta. Serbia nie przypadła jej jednak do gustu, starała się oderwać od działań wojennych, by ostatnie lata konfliktu poświęcić studiom literatury francuskiej. To był powrót do dawnych ambicji, zamiarów, marzeń. Beach, która książkami zainteresowała się jeszcze w rodzinnym domu w Baltimore w stanie Maryland, przez jakiś czas rozważała otwarcie księgarni w Nowym Jorku. W grę wchodził też Londyn, choć oba pomysły były, jak powiedzielibyśmy dziś, „od czapy” – panna Beach nie dysponowała odpowiednimi funduszami. Nagle okazało się, że swoje marzenie mogła zrealizować właśnie w Paryżu, mieście wyśnionym: wielce korzystny kurs amerykańskiej waluty pomnożył wielokrotnie wartość 3000 dolarów, jakie otrzymała po babce (choć podobno kryła się za tym matka; miała to być forma przeprosin za ściągnięcie córki do Stanów), i pozwoliło to na otwarcie księgarni. Przedsięwzięcie nigdy nie wyszłoby poza sferę planów i zamierzeń, gdyby nie pomoc Adrienne Monnier, właścicielki „La maison des amis de livres”, pierwszej we Francji wypożyczalni książek, do której Beach trafiła, wertując katalogi i czasopisma literackie. Córka pastora stała się partnerką – nie tylko biznesową – francuskiej bibliotekarki: „Obie panie nie stawiały …