Przyznał pan niedawno, że jeszcze kilka lat temu był przeciwnikiem regulacji rynku zakładającej wprowadzenie sztywnych cen książek. Co wpłynęło na zmianę pańskiej optyki w tym zakresie? Przede wszystkim zmieniły się czasy. Na rynku walka cenowa dotyczy nowości wydawniczych. Można je kupić po śmiesznej cenie, z 25-proc., a często nawet znacznie wyższym rabatem od ceny sugerowanej przez wydawcę. Czy zna pan jakieś inne branże, które swoje najnowsze produkty od razu przeceniają o 25 proc., a produktów o rynkowym stażu wyższym niż pół roku nie sposób dostać w normalnej dystrybucji? Rynek książki wszedł w nową fazę rozwoju i okazało się, że duzi detaliści dominują nad małymi i średnimi w stopniu, który tym ostatnim nie tylko uniemożliwia rozwój, ale nawet zagraża ich egzystencji. Statystyki są nieubłagalne: księgarni, położonych najbliżej czytelnika ubywa. Branża staje więc wobec sytuacji erozji systemu dystrybucji i za kilka lat na rynku będzie tylko kilku „oligarchów”. W latach 90. poprzedniego wieku takie niebezpieczeństwo zwiastowały supermarkety, a teraz megahurtownie, wzbogacone o detal, a nawet ostatnio własne wydawnictwa, takie jak Empik, Matras i Olesiejuk oraz kilka dużych księgarni internetowych. To nie jest dobrze ani dla rynku wydawniczego ani w konsekwencji dla czytelników. Oczywiście ci ostatni nowości nie będą już kupowali po bardzo niskiej cenie, ale za to książki starsze niż 18 miesięcy będą dostępne w większych ilościach i po cenach niezwykle konkurencyjnych. Chyba warto na to poczekać. Jak wytłumaczyłby pan, jak biznesmen biznesmenowi, wydawcy, który nie podziela pańskiego entuzjazmu w tym temacie słuszność postulatu regulacji rynku? Dla mnie takim biznesowym sygnałem był fakt, że nie mogę we własnej księgarni internetowej, na moje własne książki, dać najniższych cen na rynku. To oznacza, że branża doszła do takiej wojny cenowej na nowości, że istnieją sprzedawcy zadowalający się kilkuprocentową marżą. Taki poziom marż zabija sieć dystrybucji. Najpierw uderzy w małe księgarnie osiedlowe, potem w średnie i specjalistyczne, a na koniec dnia nawet Empik nie będzie miał marży pozwalającej mu na wynajmowanie powierzchni w molach. Jako wydawcy żyjemy z tego, że jesteśmy blisko klientów, częstej wizyty w księgarni nie zastąpi wizyta w supermarkecie czy molu, gdzie oferta jest ograniczona, wzbogacona o mało przydatne gadżety. Księgarnie muszą znaleźć …