Zawsze ktoś się obrazi. Cokolwiek powiesz, napiszesz czy zrobisz, zawsze znajdzie się ktoś, kto poczuje się tym dotknięty; albo przynajmniej publicznie wyzna, że tak się poczuł. Bywa, że idzie to ze sobą w parze. Obrażalski naród mamy jakiś taki. Wystarczy niewinny dowcip, a już straszą prokuratorem. Wystarczy delikatna ironia, a już współczesny cenzor ostrzy nożyce. Wystarczy odrobina bolesnej prawdy, a już szykują się do wznoszenia stosów. A to obraza uczuć religijnych, a to obraza majestatu i dobrego imienia, a to obraza etosu zawodowego, a to obraza honoru zbieraczy ślimaków winniczków. Jak tak dalej pójdzie, nie będzie można ust otworzyć, bo zaraz wyskoczy zza krzaków jakiś obrażalski ludek i narobi zamieszania jak podczas Rewolucji Francuskiej. Jak zauważyłem, najczęściej ludzie obrażają się z powodów artystycznych. Sztuka ich razi mianowicie. A jeśli już nie sztuka, to przynajmniej reklamaZa reklamę puszczoną w TV obrazili się ostatnio ratownicy wodni. Nie spodobał im się spot. Może nie zrozumieli? Zrozumieli czy nie – na wszelki wypadek się obrazili. Obrazili się głośno i dosadnie, co puściła goniąca za tanią sensacją telewizja. W porządku, bywa. Ratownicy to nie tytani umysłu; nie muszą umieć wychwytywać dowcipnych podtekstów i błyskotliwych dwuznaczności. Ale na telewizyjną reklamę obrazili się też nauczyciele. Zdawałoby się, sól naszej ziemi; no, jedna z grudek na pewno. Tacy to geniusze wychowują naszą młodzież. Nie dziwota zatem, że dzieciarnia zamiast o „Placówce” Prusa myśli o placówce w Nowym Jorku. Kiedyś, pamiętam, za reklamę jednej z włoskich firm odzieżowych obraziło się pół Polski. Było to na początku lat 90. zeszłego wieku, za rządów ZChN (była kiedyś taka śmieszna partyjka). Na wiszących w mieście plakatach ksiądz (zdecydowanie nie rzymskokatolicki) całował zakonnicę (też nie spod Krakowa). Nie spodobało się. Może lepiej by było, gdyby walił ją pałką po głowie? Nie wiem. W każdym razie plakaty zdjęto, a przez mass media przewaliła się nawałnica świętego oburzenia. Od tamtej pory raz po raz wrzeszczy jakiś obrażony; a tendencja ta nasila się ostatnio. Całość sprawia dziwaczne wrażenie nieskoordynowanego chóru nie pierwszej świeżości. Co chwila wyrywa się z któregoś rzędu (lub urzędu) szansonista i fałszującym głosem wyśpiewuje tandetny hymn obrażonego. Im głośniej wrzeszczy, tym śmieszniej to brzmi. Śmieszniej; żeby nie powiedzieć – straszniej. Obrażano się na sztuki teatralne (począwszy do słynnych „Dziadów” Dejmka z 1968 roku, a skończywszy na Teatrze Wierszalin z Białegostoku). Obrażano się na filmy (chociażby słynna „Pasja”). Obrażano się na książki. I teraz właśnie o tym. W dziedzinie literatury aktualną Listę Przebojów Obrażalskich okupuje bezspornie Dan Brown. Co facet napisze, to zaraz ktoś się obrazi. Wystarczy, że tytuł dzieła wymyśli, a już mu grożą procesem. Niedługo dostanie po łbie za samo odpalenie komputera. Wkrótce do kin wejdzie film „Kod Leonarda da Vinci” na podstawie prozy naszego bohatera; i już słychać o obrazie uczuć. Widocznie wierni antyfani zmęczyli się oprotestowywaniem książki, więc zabierają się za taśmę. Jeśli spece od reklamy wypuszczą na rynek okołofilmowe gadżety (a pewnie wypuszczą), krzykacze …