Rozumiem, że publikacja wpierw anglojęzycznej, a po kilku miesiącach pozostałych wersji cyklu Joanne K. Rowling ma na celu ograniczenie do minimum ryzyka wypłynięcia puenty każdego z tomów poza wąski krąg zaufanych. W końcu to ona – choć nie tylko – napędza spiralę zainteresowania kolejnymi odcinkami przygód uczniów Hogwartu. Dlatego wcale się nie dziwię ani autorce, ani wydawnictwu Bloomsbury, że zdecydowali się na niespotykanie ścisłą kontrolę całego procesu, wartą podobno 10 mln funtów. Bo choćby nie wiem jakie postawiono zasieki, w Niemczech, Polsce czy gdzieś na Dalekim Wschodzie ktoś by w końcu puścił farbę. Wówczas z całego tricku nic by nie wyszło, choć wielu jest przekonanych, że tzw. włamania anonimowych hackerów to nic innego jak właśnie w pełni kontrolowane przecieki (cztery dni przed zapowiadaną na 21 lipca premierą z Internetu można było ściągnąć cały tom). Może i tak. Na ile zaś „przecieki” okazują się prawdziwe, wszyscy wiemy. W każdym razie dzisiaj jak najdalszy jestem od podejrzewania Media Rodziny o brak determinacji w staraniach o jak najszybsze spolszczanie kolejnych tomów. Tytuł roboczy, data prawdopodobna 24 lipca w warszawskiej kawiarni Antrakt odbyła się konferencja prasowa przybliżająca nas do polskiego wydania ostatniej części sagi. Oryginalny tytuł „Harry Potter and the Deathly Hallows” został wprawdzie przetłumaczony i z wielką pompą zaprezentowany na makiecie okładki, zaraz potem tłumacz książki, Andrzej Polkowski, zastrzegł jednak, że tytuł jest roboczy, bo trudno przetłumaczyć coś, czego w całości się nie zna. Śmiesznie się zrobiło (nie pierwszy raz tego dnia), gdyż sama Media Rodzina mamiła nas ogłoszeniem polskiego tytułu. Mało w każdym razie robili sobie z tych zastrzeżeń fotoreporterzy bez oporów – choć w ścisku zbyt małego wnętrza – fotografujący efektowną makietę. „Harry Potter i śmiertelne relikwie” (tytuł roboczy) ukaże się w Polsce prawdopodobnie w ostatni weekend stycznia. I tu kolejna zabawna sytuacja, bo zaproszenie wyraźnie mówiło, że w trakcie konferencji poznamy datę polskiej premiery. No i znamy, ale prawdopodobną (25 stycznia). Dobre i to. Gdyby jednak któryś z dziennikarzy zamierzał wyjść zawiedziony, w torbie z materiałami konferencyjnymi czekał nań piękny zestaw 24 płyt audio „Harry Potter i Zakon Feniksa” czytany przez Piotra Fronczewskiego (Bronisław Kledzik, szef oficyny, przyznał, że jej sukces we wprowadzaniu do Polski audiobooków „nie jest ewidentny”). Dodajmy na koniec, że prawdopodobny nakład książki wyniesie 500-600 tys. egz., a cena detaliczna nie powinna się różnić od poprzedniej części. Powróćmy jednak do premiery, …