Zamieszanie wokół cen podręczników skłoniło mnie do napisania kilku słów. Od kilku lat pracuję w wydawnictwie edukacyjnym, wcześniej byłem analitykiem rynku kapitałowego i zajmowałem się m.in. analizą poszczególnych branż, oceną skutków polityki gospodarczej państwa dla poszczególnych przedsiębiorstw. Sądzę, że pozwala mi to przynajmniej zabrać głos w toczącej się obecnie dyskusji na temat cen podręczników. Niewątpliwie troska ministerstwa o dobro najuboższych dzieci jest zrozumiała. Dlatego nie dziwią mnie bynajmniej zamiary polityków. Znacznie więcej moich wątpliwości wzbudza za to pomysł, by dokonać rewolucji w dziedzinie edukacji, bo tylko w ten sposób można osiągnąć radykalną obniżkę cen podręczników. Poziom cen podręczników zależy od następujących czynników: – wielkość nakładów, – koszty produkcji, – koszty przygotowania podręczników, – koszty stałe wydawcy, – koszty promocji, – koszty dystrybucji, – marża wydawcy. Oczywiście, im większe nakłady – tym niższe koszty jednostkowe. Biorąc pod uwagę negatywne tendencje demograficzne, nie można oczekiwać, że globalnie rynek się zwiększy. Na to mogą liczyć producenci np. samochodów, dla których zawsze nawet skurczenie się rynku krajowego może być zastąpione eksportem. W przypadku wydawnictw edukacyjnych nie wchodzi to w rachubę. Spadek liczby dzieci (kilkudziesięcioprocentowy!) może być jedynie zrównoważony w pewnym stopniu konsolidacją rynku. Tej jednak nie sposób zadekretować. To proces naturalny. O tym, które wydawnictwo będzie przejmowane, a które będzie podmiotem przejmującym, nie może decydować wszak żaden polityk ani urzędnik. Polskie koszty produkcji znajdują się na niskim poziomie i spaść już dalej nie mogą. Co więcej, skutkiem wstąpienia do UE jest ciągły wzrost kosztów druku. Oczywiście, można książki drukować na gorszym papierze, ale musi się to odbić na ich jakości. Polskim książkom i tak jeszcze daleko do książek z krajów zachodniej Europy. Koszty przygotowania podręczników będą wyłącznie rosły. Nie ma na to wpływu żaden wydawca. Wraz ze spadkiem bezrobocia i dynamicznym wzrostem PKB płace fachowców, jakimi są zespoły autorskie i redakcyjne, będą systematycznie rosły. Nie można sobie wyobrazić spadku tych kosztów także i dlatego, że ciągle dokonuje się postęp zarówno w dziedzinie metodyki nauczania, jak i w ramach poszczególnych przedmiotów. Świat szybko zmierza do przodu i nie sposób założyć, że dzieci i młodzież będą uczone starymi metodami bez uwzględnienia najnowszych tendencji. Na tym nie można i nie wolno oszczędzać. Nie wyobrażam sobie, abyśmy rezygnowali z wdrażania najnowszych technologii np. wykorzystania Internetu, komputerów itd. Między bajki możemy również włożyć istotne obniżenie kosztów licencji (w tym chyba i tantiem? Czyżby liczyć na to, że autorzy zrezygnują ze swego wynagrodzenia?). Nie można przecież lekceważyć praw własności intelektualnej. Wprost przeciwnie, z tych samych powodów, dla których będą rosły płace w Polsce, będą rosły i ceny praw własności intelektualnej. Koszty stałe wydawców również bezustannie rosną z przyczyn podobnych jak opisane w poprzednim punkcie. Jest to oczywiste. W pewnym sensie jesteśmy ofiarą sukcesów polskiej gospodarki. Nie możemy przecież założyć, że wydawcy zatrudniają nadmierne ilości pracowników, a to oni są głównymi źródłami kosztów stałych oficyn. Ich płace muszą rosnąć. Koszty promocji wiążą …