Z jednej strony można odnieść wrażenie, że uwiera ci wizerunek „tej od »Kodu...«”, z drugiej natomiast sama idziesz za ciosem, w kolejnych książkach odkrywając zagadki przeszłości, podobnych w sumie do „Kodu...”. „Codex” Leva Grossmana, „Ostatni Templariusz” Raymonda Khoury… Przyznajesz się nawet do tego na swojej stronie internetowej. Bo ja lubię takie książki! Browna też mi nikt nie podpowiedział, że stanie się u nas bestsellerem, tylko spodobał mi się. Najlepszy dowód, że najpierw przeczytałam i wydałam „Anioły i demony”, w których zainteresowało mnie przystępne i intrygujące podanie wiedzy z historii sztuki. „Kod…” był później. Pojechałaś potem do Luwru? I potem i przedtem. [śmiech] W Rzymie też byłam, gdzie dzieje się akcja „Aniołów…”. Prawdziwa fanka… Po lekturze książki inaczej się to muzeum ogląda. Nie odczuwasz, że jesteś nadmiernie kojarzona z Brownem? Odczuwam, ale wciąż w pozytywny sposób, co skrzętnie wykorzystuję w promocji marki i pozyskiwaniu kolejnych tytułów. Nie jestem dla agentów literackich osobą anonimową. Na razie walczę o swoje i… … nie utożsamianie z Albatrosem Andrzeja Kuryłowicza. Trochę też. Nawet niedawno otrzymałam maila od czytelnika, który narzekał, że nie wydaliśmy jakiejś książki Stephena Kinga, którą anonsowaliśmy na stronie redakcyjnej innej jego pozycji. Tylko że King jest w ofercie Andrzeja, a nie mojej. Choć współpracuje mi się z nim dobrze, mam także swoje ambicje. Te ambicje to wspomniany „Ostatni Templariusz”, antybushowski Michael Moore czy felietony dziennikarki RMF FM, Małgorzaty Kościelniak? Twoja oferta jest dość zróżnicowana… A może jeszcze coś innego. Kupiłam niedawno prawa do trzech tytułów indyjskiego autora, Vikrama Chandry, który będzie najważniejszym gościem najbliższych targów we Frankfurcie, gdzie jego kraj wystąpi jak gość honorowy. Myślę, że będzie o nim bardzo głośno. Tutaj czy we Frankfurcie? Wszędzie. Podstawowe kryterium, jakim się kieruję, to własny gust. W przypadku adresowanej do dzieci opowieści „Ekspres polarny” Chrisa Van Allsburga zadziałała także rekomendacja mojego syna, któremu spodobała się jej ekranizacja. „Faceta z ogłoszenia” Claire Cook przeczytałam z kolei siedząc latem na basenie. Lekka, wakacyjna lektura dla młodych kobiet. Podobnie jak „Notatki przyszłej matki” Risy Green. Z obu tworzymy nową serię, adresowaną do pań w wieku do lat czterdziestu, nieco ironicznie opisującą rzeczywistość. Odwrotnie niż w przypadku „Znanego świata” Edwarda P. Jonesa, za którą autor dostał Bookera, a która jest dość ciężka do przetrawienia. I do sprzedania. Choć nakład nie przekroczył 4000 egz., cieszę się, że ją wydałam. Zaproponowałam bowiem naszym czytelnikom coś z górnej półki. To dobra, poruszająca lektura. Książki Browna mam w swojej ofercie już drugi rok, a stosunkowo niedawno poczułam wyraźne odbicie od pewnego poziomu. Do tej pory większość wpływów inwestowałam. „Kod…” zadebiutował w marcu 2004 roku, ale wraz z rosnącą sprzedażą trzeba było inwestować w dodruki. Nie tylko zresztą „Kodu…”, bo na rynku były już obecne „Anioły…”, których sprzedaż mój największy bestseller bardzo pociągnął. Potem pojawiła się „Cyfrowa twierdza”, w jej druk też trzeba było zainwestować. W międzyczasie nabywałam też inne tytuły. Weź także pod uwagę, że te wszystkie nakłady sprzedawane są z odroczonym terminem płatności. Ale firma braci Olesiejuków, która twoje książki ma na wyłączność, znana jest z terminowości. Oczywiście. Bardzo ich za to cenię i jestem zadowolona z tej współpracy. Ale termin płatności na poziomie 60 dni jednak obowiązuje i na przelew muszę tyle czekać. No i mój apetyt młodego wydawcy rósł wraz z pozyskiwaniem kolejnych licencji. [śmiech] Nie bałaś się, że przedobrzysz? Nie. Po pierwsze, widziałam, że Brown świetnie się sprzedaje i te pieniądze na pewno do mnie trafią, a poza tym wierzyłam w to, czego się podjęłam. Od początku traktowałam Browna jako długoterminową, ale pewną inwestycję. Od kilku lat odnawiam kredyt obrotowy w rachunku bieżącym, który pozwala mi utrzymywać płynność finansową. Taki kredyt odnowiłam w w lutym ubiegłego roku. W marcu okazało się, że niepotrzebnie. I wtedy zaczęłaś się pławić w luksusie. Zaczęłam spać spokojnie i utwierdziłam się co do słuszności podjętych kiedyś decyzji. Poza tym wiedziałam już, że będę rozwijać działalność wydawniczą, inwestując choćby w kilka tytułów jednego autora, na którego sukces przyjdzie mi trochę poczekać. Masz już kogoś takiego? Kupiłam cztery książki Maxime’a Chattama, Francuza, który stał się u siebie niezwykle popularny, a którego …