Poniedziałek, 14 lipca 2008
Rozmowa z Andrzejem Urygą – wcześniej m.in. wiceprezesem OSDW Azymut i Wkry oraz członkiem zarządu Empiku, obecnie dyrektorem handlowym spółki Bolbita prowadzącej sieć drogerii Natura
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeru225
Czy pod względem kultury biznesowej, profilu nabywcy czy producenta rynek książki faktycznie – jak chcieliby tego niektórzy – różni się od innych rynków? Pracowałeś w różnych segmentach przemysłu wydawniczego – firmie konsultingowej, hurtowni, sieci detalicznej. Jak dziś – z perspektywy człowieka spoza tego rynku, a nawet więcej: z rynku zupełnie innego – oceniasz to zagadnienie? Każda branża ma swoją specyfikę, ale są grupy biznesów mocno zbliżonych. Amerykanie zaliczają książki do „biznesu wolnego czasu” [leisure time business]. U nas nie widać tego jeszcze tak wyraźnie, ponieważ jesteśmy dość biednym społeczeństwem, na dorobku. Ludzie spłacają kredyty mieszkaniowe, kupują nowe telewizory – na książki i inne „zbytki” nie wystarcza im często pieniędzy. Dziś weekendowa wyprawa do kina dla czteroosobowej rodziny, z obowiązkowym popcornem dla dzieciaków, to kwota ok. 100 zł, co przy średniej krajowej 3000 zł brutto jest sporym wydatkiem. Po osiągnięciu pewnego poziomu zamożności społeczeństwa wydanie 20 euro na książkę, płytę, bilety do kina czy grę na PC przestaje być problemem. I wtedy tzw. konsumpcję kultury zaczyna limitować czas wolny, który możemy na to przeznaczyć. W ciągu dnia nie ma go tak wiele – człowiek wstaje, myje zęby, je śniadanie, zawozi dzieci do szkoły, w pracy jest w godz. 9-17, o godz. 18 wraca do domu, potem znów dzieci, kolacja… Dla siebie ma więc tylko dwie-trzy godziny, w trakcie których jeśli pójdzie do kina, to już nie poczyta książki lub nie obejrzy filmu na DVD. To samo dotyczy gier czy kręgli, a patrząc jeszcze szerzej – koncertów, meczów, kawiarni i restauracji, gdzie też spędzamy wolny czas. Czyli te dwie-trzy godziny de facto nas ograniczają. Tak. Mógłbyś konsumować więcej kultury i rozrywki, ale nie masz na to więcej czasu. Po 11 września 2001 roku zaobserwowano, że w USA mocno zwinął się biznes restauracyjny, bo ludzie bali się wychodzić z domu w miejsca publiczne. Ale natura nie znosi próżni, bo ludzie wciąż mają wolny czas, więc rozwinął się wtedy rynek gier komputerowych – bardzo znacząco wzrósł odsetek dorosłych i kobiet wśród użytkowników konsol do gier. Pieniądze konsumentów przechodzą więc dość płynnie między tymi biznesami – książek, gier, filmów i resztą, wskutek czego książka traci swój uświęcony status. A poza tym – wiele z nich to świetna rozrywka, lepsza niż kręgle. [śmiech] Niektórzy twierdzą, że i lepsza niż seks… No, nie zawsze. [śmiech] Zresztą – znakomita większość książek świetnie daje sobie radę w mechanizmach wolnorynkowych. W tym zatem sensie biznes książkowy konkuruje z kilkunastoma podobnymi o limitowaną ilość wolnego czasu konsumenta, a odkąd powstały lubiane przez klientów koncepty typu FNAC czy Empik – również o limitowaną ilość miejsca na półce. Nie można zatem abstrahować od zasad marketingu, sposobów promocji czy kanałów dystrybucji tych biznesów. Branża wydawnicza charakteryzuje się natomiast dużym stopniem egalitaryzmu i demokratyczności. Wydawca z setnego miejsca na liście Biblioteki Analiz czuje się tak samo ważny jak ten z miejsca trzeciego. To specyficzna – i miła – cecha naszej branży. Bo przecież każdemu wydawcy może się trafić bestseller, który błyskawicznie da mu wiele pieniędzy. Pod tym zatem względem dystans, jaki dzieli poszczególnych graczy, faktycznie nie jest tak znaczny, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. To daje małym podmiotom poczucie przynależności do grupy. Wydawca taki może pójść na Walne Zgromadzenie PIK, zabrać głos na równi z prezesem WSiP, a nawet jeszcze chętniej zostać wysłuchanym. Negocjując z Empikiem warunki handlowe tak samo się będzie czuł? Tu sytuacja przedstawia się inaczej… [śmiech] Na temat Empiku jeszcze porozmawiamy. Chciałbym cię natomiast zapytać o ustawę o książce, której temat wraca jak bumerang. A z nim pytanie – czy jest nam potrzebna? Jeśli powiedziałem ci przed chwilą, że branża wydawnicza nie różni się aż tak bardzo od muzycznej, filmowej, produkcji gier czy nawet restauracji, to nie oczekujesz chyba, że będę zwolennikiem specjalnej ustawy o książce. W ogóle uważam, że lepiej mieć niewiele ściśle przestrzeganych zasad niż mnóstwo takich, którymi mało kto się przejmuje. No, ale wiara polityków i wielu dobrych ludzi, że poprzez uchwalenie jakiegoś papierka zmieni się świat i naturę ludzką, jest ogromna… Więc i ustaw mamy niemało. A zgadzasz się z potrzebą wprowadzenia równych, drukowanych na okładkach, cen książek, która – to argumentacja zwolenników ustawy – w małych ośrodkach pozwoliłaby przetrwać księgarniom, uważanym – często słusznie – za lokalne centra kultury? Ceny drukowane to miły ukłon w stronę klienta, który po zakupie książki w lokalnej księgarni nie wścieka się na księgarza widząc ją w hipermarkecie przecenioną o 20 proc. W końcu nie wszystko w życiu udaje się kupić na promocji. Bez nadrukowanej ceny klient uważałby, że to księgarz zdarł z niego pieniądze. Drukowanie cen leży zatem w oczywistym interesie wydawców, jeśli zależy im na utrzymaniu lokalnych księgarni. I nie potrzebujemy chyba do tego ustawy. Wracając zaś do niej, wydaje mi się, że w chwili, gdy ktoś chce ją przepchnąć, wymyśla problemy całkowicie sztuczne. Pamiętam, że podnoszony był problem przecen, których dokonywanie miałaby uporządkować ustawa. Pytanie tylko, ilu edytorów dokonuje obecnie przecen swoich tytułów na taką skalę, że wprowadza to na rynku chaos i konieczna jest interwencja państwa. Bo jak inaczej to nazwać? Jest na pewno grupa kilku wydawców, którzy sześć miesięcy po wprowadzeniu tytułu do obrotu dokonują w niektórych punktach sprzedaży obniżenia jego ceny, chcąc usprawnić spływ gotówki. Czujący się poszkodowanym księgarz nie powinien nadmiernie zatowarowywać się u takiego wydawcy, wiedząc, jaki on mu „numer wykręci”. Wielu producentów stara się unikać ostrych przecen, żeby nie przyzwyczajać klienta do czekania na zakup po obniżonej cenie. Czy jednak nie powinno się chronić księgarń poprzez ustawowy zakaz obniżania cen? A dlaczego nikt nie robi dramatu z tego, że ten sam jogurt kosztuje w hipermarkecie 79 gr., a w osiedlowym sklepie 1,30 zł? Ludzie wiedzą, że jest drogo, ale kupują. Na rynku spożywczym i kosmetycznym są bardzo dokładne badania tzw. celów zakupowych – wiadomo, jak często Polak jeździ do marketu, jak często do drogerii, za ile kupuje, ile czasu tam spędza itd. Wbrew pozorom Polacy dość niechętnie kupują w hipermarketach i jeśli mniejszy detalista jest im w stanie zaproponować coś unikatowego, to będą się …
Wyświetlono 25% materiału - 984 słów. Całość materiału zawiera 3938 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się