Dlaczego książki w wersji audio nie zrobiły, nie robią i nigdy nie zrobią kariery w Polsce? To proste. Z tego samego powodu, dla którego nie powstał rynek reprodukcji obrazów wielkich mistrzów na chusteczkach higienicznych. Wysmarkać się można w cokolwiek; niekoniecznie od razu w Rembrandta. Ktoś mnie znów pyta, jaka jest szansa na podbój czytelniczych uszu. Opowiadam wtedy następującą bajkę… Dawno, dawno temu, w prastarym, stołecznym grodzie Warszawą zwanym, gdzieś za siedmioma górami, za siedmioma morzami, za siedmioma lasami, a mówiąc ściśle – na Żoliborzu – żył raz sobie Błędny Rycerz. To tylko taka ksywka. Zwany był Błędnym, gdyż mylił się bez przerwy: od początku do końca. Rycerz ów uszczęśliwić biedną gawiedź postanowił, przy okazji własną sakiewkę brzęczącymi talarami napełniając. Jako że nie było akurat żadnego smoka do zaszlachtowania, ani nawet ćwierć królestwa do zdobycia (o uwięzionych w wysokich wieżach dziewicach już nie wspominając), Błędny wpadł na chytry pomysł, by księgi pisane na kasety magnetofonowe przerzucić, coby kmiecie i inne pospólstwo oczysków nie marnowało, ino słuchało, słuchało, słuchało z gębami rozdziawionemi. Błędny tak oto sobie kombinował. Lud prosty czasu czytać nie ma, bo pańszczyzną i innymi robotami dla dobra Królestwa i swych domostw zajęty. A jak się drukowaną księgę przeczyta i nagra, to każdy będzie mógł posłuchać i przy robocie, i w drodze, kiedy stołeczne dukty drabiniastymi wozami zapchane. Będzie mógł posłuchać na spacerze wokół grodu, u siebie w chałupie na klepisku, gdy weźmie go nuda, a zwłaszcza podczas dalekich podróży na Kresy i ku Inflantom, kiedy to gazeciska i heroldowie w obcych, niezrozumiałych językach gadają. Błędny podejrzał był takie zjawiska, kiedy wojażował po Europie. Tamtejsze rycerstwo i szlachta, w długą drogę się wybierając (a to na krucjatę, a to na rzeź dzikusów), czytane księgi na uszy rzucało, by ich krzepiły, ducha podnosiły i czas zabijały. Błędny widział też tamtejszych żaków, którzy czytane księgi w drodze do szkół przesłuchiwały, by na lekcyje być gotowymi. Uznał zatem, iż nowinka takowa w Rzeczypospolitej też przyjąć się musi, choć rycerzy ci tu pięciu na krzyż, szlachta pijana pod opłotkami leży, a gołowąsy tak się do nauk rwą jak czarownica na stos Inkwizycji. No, ale nie na darmo Błędny błędnym był zwany. Postanowił obywateli nową formą kultury uczłowieczyć. Błędny, jak postanowił, tak zrobił. W bibliotekach i księgozbiorach pogrzebał, odpowiednie tytuły wyrychtował, po czem jął do nadwornych komediantów słać zaproszenia, by drukowane w mówione swem talentem przemienili. Bezrobotni komedianci zgodzili się wartko w czynie tym uczestniczyć, bo to i honor wielkie dzieła recytować, a i parę talarów piechotą nie chodzi. Zwłaszcza, że Błędny, przecudne wizje przed nimi roztaczając, do kieratu ich wciągnął ku przyszłych pokoleń chwale. Spotykali się w gospodzie „Pod Głuszcem”, gdzie swe występy, ku uciesze bywalców, regularnie wyprawiali. Wszystko szło pięknie, dopóki brutalna rzeczywistość nie wdarła się z buciorami do ich świata natchnionego. Pierwszy larum podniósł oberżysta. Komedianci przychodzą, recytują natchnione wersety, …