Izba Księgarstwa Polskiego od początku prac legislacyjnych protestowała przeciwko zapisowi art. 22, który: 1. wprowadza jeden obowiązujący podręcznik, 2. zobowiązuje dyrekcję szkoły do organizowania i ułatwiania obrotu szczególnie podręcznikami nowymi. Wydawałoby się, że takie sformułowanie nie powinno budzić niepokoju wśród księgarzy. Głębsza analiza prowadzi jednak do wniosku, że ten pozornie neutralny zapis może prowadzić do bardzo negatywnych skutków dla całego rynku książki, uderzając tym samym w księgarzy. Wyobraźmy sobie, że pomimo naszych i wydawców protestów, a także wbrew opinii znacznej ilości pojedynczych parlamentarzystów, ustawa w powyższym brzmieniu zacznie jednak obowiązywać. I co wtedy…!? Pierwsze konflikty muszą powstać już w gronie samej Rady Pedagogicznej, która będzie zmuszona do przyjęcia jedynego obowiązującego podręcznika na cały cykl nauczania i to bez żadnej wiedzy o stanie przygotowania kolejnych (minimum dwóch) roczników uczniów. Wbrew pozorom nie jest to problem małostkowy. Jego istota nie rozstrzyga się bowiem na poziomie ilości, ale sięga głębiej, do poziomu percepcji ucznia i sposobów wyboru metodyki dla osiągnięcia ostatecznego celu, jakim jest pozytywne zaliczenie zewnętrznego egzaminu końcowego. A ponieważ wynik ten ma decydujący wpływ na dalszą edukację, skutki błędnych, wymuszonych decyzji zadecydują o społecznej przyszłości wychowanków szkoły. Ograniczone prawo wyboru podręcznika poprzez kolegialność decyzji zdejmuje w jakimś stopniu indywidualną odpowiedzialność samego nauczyciela. I chociaż dla każdego ostateczny sukces podopiecznego jest najważniejszy, to przecież nie może on brać na siebie pełnej odpowiedzialności, gdy jednocześnie zabiera się mu jedno z najważniejszych narzędzi do jego osiągnięcia. Rada zmuszona jednocześnie do pojedynczego wyboru będzie dokonywać uśredniania celów stawianych w procesie nauczania. Tym samym proces ten będzie musiał być nakierowany na ucznia średniego. Tak więc, dla pewnej grupy będzie za mało ambitny, dla innej z kolei zbyt trudny. A zatem – sam podręcznik przestanie być użytecznym materiałem dydaktycznym do samodzielnej, domowej pracy uczniów. Można wręcz będzie go uznać za balast obciążający kieszeń rodziców, gdyż co ambitniejszy nauczyciel będzie kierował swych uczniów do materiałów odpowiadających ich percepcji, co automatycznie doprowadzi do zwiększenia rodzicielskich wydatków. Oczywiście nauczyciel nie musi być ambitny! Dla świętego spokoju i bez ryzyka dydaktycznego zapewni klasie jak najbardziej średni poziom, tylko że taka sytuacja nie zaspokoi w żadnej mierze oczekiwań wielu rodziców. Zwiększą więc oni presję na prywatne korepetycje, które jednak nie są i nie będą darmowe. W efekcie proces nauczania wyjdzie poza szkołę, z całym dobrodziejstwem jego elitarności. A to łamie konstytucyjną zasadę równego dostępu do wykształcenia! Bez względu na ekonomiczne zasoby rodziców. Nasuwa się oczywisty wniosek: ograniczony wybór podręcznika doprowadza do negatywnych społecznie skutków! A to na pewno nie było intencją ustawodawcy. Rozpatrzmy oddzielnie skutki, jakie niesie za sobą drugi z zapisów, dotyczący działań organizacyjnych dyrekcji szkoły. Oczywistym jest, że prawo wymiany używanych podręczników między uczniami lub ich rodzicami może i powinno odbywać się na terenie szkoły. Jest to zresztą element wychowujący, uczy szacunku do podręcznika, który mniej zniszczony (lecz oby nie mniej używany) stanowi większą wartość odkupu. Zgadzamy się, że ujawniają się tu jedynie pozytywne aspekty tego zobowiązania. Szkoły zresztą od dawna angażują się w takie działania i nie budzą one negatywnych ocen. Co jednak, gdy dyrekcja szkoły przekonana do ekonomicznych zysków zezwoli na handel nowymi podręcznikami? A może! Formalnego zakazu bowiem nie ma, a należy oczekiwać wielu nacisków ze strony wszelkiego …