Łatwość rozpowszechniania treści w formacie cyfrowym sprawia, że właściciele praw autorskich stanęli w obliczu groźby utraty nad nimi kontroli. Nie tylko strony internetowe, ale przede wszystkim prywatne serwery, pełne są treści chronionych, które przez programy typu peer-to-peer (P2P), czyli równy z równym, swobodnie krążą pomiędzy konsumentami kultury. Własność intelektualna jest kopiowana i dystrybuowana bez jakichkolwiek opłat licencyjnych. Nowe technologie komunikacyjne będą sprzyjać tej trudnej do kontrolowania wymianie treści. Właściciele praw i ich przedstawiciele (wydawcy, producenci, organizacje zbiorowego zarządzania) stanęli przed palącym problemem: co robić, by zachować zyski ze sprzedaży utworów? Wszelkie dotychczasowe działania w tym zakresie – mimo ich restrykcyjności i wysokich kar – okazują się mało skuteczne. Świat cyfr wymagać będzie ponownego przedefiniowania kwestii ochrony praw autora i wydawcy, a także znalezienia sposobów, które zagwarantują twórcom czerpanie z ich pracy dochodów, w innym bowiem razie kultura i nauka nie będą mogły się dalej rozwijać. To oczywiste, że zyski twórcy muszą być współmierne do rynkowej wartości dzieła, która jest wypadkową jego ceny i zainteresowania odbiorców kultury. Zainteresowanie dziełem do niedawna liczone było w prosty sposób – liczbą sprzedawanych kopi. Sieci peer-to-peer sprawiły jednak, że twórcom „ucieka” część wpływów wynikających ze społecznego zapotrzebowania na ich utwory. W przypadku, gdy część odbiorców dzieła otrzymuje je za darmo, pomimo iż jest ono chronione copyrightem, tracą na tym autor, wydawca i dystrybutor, a w rzeczywistości także wiele innych związanych z przemysłem kulturalnym podmiotów (np. drukarnie, studia nagraniowe, tłocznie płyt itd.). Tracą także klienci, gotowi uczciwie płacić za dostęp do dóbr kultury, gdyż wraz ze spadającym popytem maleje podaż towarów – w rezultacie albo niektóre utwory w ogóle nie są w sklepach dostępne, albo są dostępne za wyższą cenę. Plaga wymiany dzieł bez uiszczenia opłat z tytułu korzystania z nich (nie chcę tu używać słowa „nielegalny”, gdyż obecnie bardzo trudno zdefiniować, co jest legalne w Sieci, zwłaszcza, że w różnych krajach obowiązują różne restrykcje), dotyka zarówno wielkie gwiazdy show biznesu, jak i twórców undergroundowych, zarówno wielkich producentów, jak Sony, Warner, Universal, EMI czy Walt Disney, jak i wydawnictwa niezależne. Te ostatnie, często jedyni dystrybutorzy kultury alternatywnej, są w szczególnym niebezpieczeństwie, gdyż piractwo podkopuje ich i tak minimalne szanse rozwoju na rynku zdominowanym przez wielkie medialne korporacje. W rezultacie wiele książek w ogóle nie jest wydawanych, wiele utworów muzycznych nie jest nagrywanych, wiele filmów w ogóle nie powstaje. Odebranie twórcom i ich wydawcom możliwości zarabiania na dziełach spowoduje, że kultura zostanie osierocona na początek z tego, co najmniej komercyjne, a co często jest szczególnie wartościowe. Zanim jednak przedstawię, jak ten problem można będzie w przyszłości rozwiązać, chciałbym podkreślić, że w e-świecie nie da się za wszystko pobierać opłat. Dlaczego ludzie mają płacić za możliwość przeczytania „Lalki” Bolesława Prusa, skoro prawa autorskie do powieści są od lat w domenie publicznej? Zakres dzieł, do których uzyskiwać będziemy całkowicie swobodny dostęp, stale będzie się powiększać wraz z poszerzaniem archiwów e-bibliotek. Konsument będzie miał też coraz częściej wybór – między korzystaniem z dzieł wolnych od opłat a …