Za bardzo obszernych informacji na temat twoich firm znaleźć w Internecie nie można, a działasz na tym rynku już dziesięć lat. Kamuflujesz się? Nie kamufluję się. Do niedawna wychodziłem z założenia, że duże pieniądze wymagają spokoju, a wielkie – ciszy. [śmiech] Rozumiem, że zgoda na wywiad oznacza gwałtowne pogorszenie się twojej sytuacji finansowej. Bynajmniej. Wyniki są zadowalające. Uznałem po prostu, że po dziesięciu latach trzeba wyjść z „podziemia”. Zacznijmy od tego, jak się w tym „podziemiu” znalazłeś. W 1997 roku otworzyłem stoisko z tanią książką we Włocławku, gdzie czegoś podobnego – w przeciwieństwie do innych miast w Polsce – nie było. Na tym polegała nasza strategia. Mówię „nasza”, ponieważ interes prowadziłem z dwojgiem wspólników i Sabiną, obecnie moją żoną. W pewnym momencie mieliśmy cztery takie punkty, w różnych miastach. Po dwóch latach zdecydowaliśmy z Sabiną wyjść z tego interesu i w 1999 roku powstała Firma Handlowa zarejestrowana jako jej działalność gospodarcza, ze mną jako pracownikiem. Ponieważ jako Polak z Kazachstanu nie miałem tutejszego obywatelstwa, narzeczona musiała za każdym razem udowadniać, że na to miejsce nie udało jej się znaleźć żadnego rodaka i musi to być Kazach. [śmiech] Żeby móc legalnie przebywać na terenie kraju, co trzy miesiące przekraczałem granicę w Brześciu, by zaraz stamtąd wrócić. Paranoja. W którym roku uzyskałeś obywatelstwo? W 2000, ale w 1999 wzięliśmy ślub i problemy się skończyły. Mówimy cały czas o działalności gospodarczej żony. Tak. Firma Handlowa zajmowała się – i tak jest do dzisiaj – skupem końcówek nakładów. I ogólnie tanią książką. W 2000 roku powstała spółka cywilna o nazwie Troy, która zajęła się dystrybucją bieżącej oferty. Zarówno Troy’a, jak i działalność Sabiny, traktujemy jako nasze firmy rodzinne. Sabina przez ostatnie cztery lata bardziej poświęca czas wychowaniu dzieci, ale i w firmie się udziela. Komputer w domu jest włączony cały czas. Po co założyliście Troy’a? W odpowiedzi na zmiany zachodzące na rynku wydawniczym. W taniej książce nie można niczego przewidzieć. Kiedy w grudniu potrzebowałem albumy i literaturę dziecięcą, czyli książki prezentowe, końcówki nakładów sprzedawały wydawnictwa beletrystyczne, jak Zysk, Amber, Rebis czy W.A.B. I odwrotnie – w styczniu, kiedy książki ilustrowane nikogo już nie interesowały, ja dostawałem ich oferty. Idąc tropem innych hurtowników, zaczęliśmy zamawiać więc u wydawców nakłady na wyłączność. Płaciliśmy gotówką. Z kim na tej zasadzie współpracowaliście? Z Wilgą, Wydawnictwem Elżbieta Jarmołkiewicz, Europą, Vocatio. Trafiały do nas głównie książki dla dzieci, encyklopedie, słowniki, poradniki. To, co się daje na prezenty. Do tej pory specjalizujemy się w literaturze dla najmłodszych. Najlepsze momenty w roku to dla nas Gwiazdka i sezon nagrodowy – czyli maj i czerwiec. Okres komunijny jest natomiast coraz gorszy, co roku spada sprzedaż. U was czy na całym rynku? U nas, ale myślę, że i na całym rynku. Dzieci wolą laptopy. Bywało, że kupowane przez was książki były wspólnie – czyli z wydawcą – planowane? Tak, choćby z Wilgą. W ogóle z tą firmą, a zwłaszcza jej dyrektorem handlowym Jakubem Wośko, robiło się najlepsze interesy. To facet, który błyskawicznie reaguje na zmiany na rynku, bardzo dba o swoich strategicznych klientów, na których miejscu umie się w negocjacjach postawić. Wiele się od niego nauczyłem. Panowała zasada „win-win”. On miał szybką gotówkę i solidnego kontrahenta, a ja dobry towar w rozsądnej cenie. Co masz na myśli mówiąc o szybkiej gotówce? Najdłuższy termin, jakiego mi wówczas udzielał, …