Poniedziałek, 19 listopada 2007
Rozmowa z Renatą Gmitrzak, właścicielką wydawnictwa SBM i współwłaścicielką wydawnictwa Dragon
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeru208
Na tegorocznych Targach Książki w Krakowie należące do pani wydawnictwo SBM miało wspólne stoisko z wydawnictwem Dragon. Czy istnieje między nimi jakiś związek? Tak, wydawnictwo Dragon jest spółką z o.o., której jestem jednym z właścicieli. Dlatego wspólnie prezentowaliśmy książki. Jako wystawca figurowało SBM, ale zależało nam, aby pokazać jak najwięcej tytułów. Po drugie, oficyna Dragon jest specyficzna, ponieważ jako jedyna w kraju posiada prawa do wydawania książek o Bolku i Lolku. Ile wynoszą pani udziały w Dragonie, kto nim zarządza i kto ma decydujący głos w kwestiach handlowych i związanych z produkcją? Wydawnictwo ma kilku udziałowców, firmę reprezentuje prezes Marzena Bronowska. Od kiedy istnieje Dragon? Od sierpnia 2006 roku. Początkowo firma powstała właśnie po to, by wydawać Bolka i Loka. Ale poszerzacie państwo ofertę. Oczywiście. Prawa rynku i uwarunkowania są takie, że nie ograniczamy się do jednego produktu. Zostaniemy jednak przy książce dziecięcej. To będzie specjalistyczna oficyna z ofertą skierowaną do dzieci najmłodszych, w dwóch segmentach: 0-3 i 3-5 lat. Są to produkty własne, powstające według naszych pomysłów, rysowane i produkowane w Polsce. Większość publikacji oparta jest na motywie Bolka i Lolka. Ile w tej chwili tytułów znajduje się w ofercie wydawnictwa? Ponad 20. „Przejdźmy” do wydawnictwa SBM. Kiedy powstało? Na początku 2004 roku. W zamyśle miało być, choć to może za dużo powiedziane, firmą dystrybucyjną. Pomysł był taki, żeby skupować końcówki nakładów z różnych małych wydawnictw i sprzedawać jako ofertę atrakcyjną dla sieci hipermarketów. W taki sposób zaistnieliśmy. Coś na podobieństwo hurtu tanią książką? Zdecydowanie nie. W tym przypadku najważniejszy był produkt. Jeżeli jakieś wydawnictwo nie istniało w sieci hipermarketów, a same markety zgłaszały zapotrzebowanie na jego konkretny tytuł, robiło się miejsce dla nas. Czasem chodziło o jeden tytuł jednego wydawnictwa, innym razem o dwa z innego – np. znalezienie książki dla działkowców. Market nie musiał podpisywać stałej umowy z danym wydawcą – moja firma dostarczała określony produkt na konkretne zamówienie. Przykładowo, sieć Tesco bardzo chciała wprowadzić do sprzedaży „11 minut” Paulo Coelho. SBM kupiło powieść od wydawnictwa Drzewo Babel i wprowadziło do dystrybucji w sieci Tesco. I Coelho dobrze się tam sprzedawał? Bardzo dobrze. [śmiech] Czyli firma utrzymywała się z marży hurtowej? Tak. Czy oprócz „11 minut” wprowadzili państwo jakieś tytuły na tej zasadzie? To zależało od zamówienia. Otrzymywaliśmy komunikat „proszę mi znaleźć książkę dotyczącą roślin wiosennych”. I takiej publikacji szukaliśmy. Najczęściej działaliśmy na zamówienie i w związku z jakąś akcją promocyjną. Nie współpracowaliśmy w oparciu o stałą umowę, a raczej o kontrakty promocyjne na dany tytuł. Kontrakt otrzymywaliśmy także wtedy, jeśli sami zaoferowaliśmy ciekawy tytuł po atrakcyjnej cenie. To inaczej niż w przypadku „11 minut”. Powieść Coelho była wyjątkiem. Zresztą wiedzieliśmy, jak to robić. Cztery lata zajmowałam się kontaktami z sieciami marketów przedstawiając im oferty promocyjne wydawnictwa Wilga. Przez ten czas nauczyłam się, że ta praca polega właściwie na utrzymywaniu stałego kontaktu, ciągłym przedstawianiu ofert. Nie czekaniu na telefon: „zamawiam od państwa…”. Jednego dnia należy przedstawić propozycję handlową, następnego potwierdzenie, czy dotarła, a kolejnego telefon z pytaniem, czy jest już decyzja. I tak nieustannie wyrabia się kontakt z klientem. Stąd wziął się także pomysł na taką działalność. Na początku była to firma jednoosobowa? Tak, i do tej pory ma taką formę prawną – jednoosobowej działalności gospodarczej. Ile czasu trwał ten pierwszy etap w działalności SBM? Tak naprawdę bardzo krótko, bo już pod koniec 2004 roku postanowiliśmy… Nie po raz pierwszy w tej rozmowie powiedziała pani „my”? My – w znaczeniu firma. Myśląc w tej kategorii jakoś łatwiej formułować pewne myśli i podejmować decyzje. Tak więc jesienią 2004 roku powstał pomysł wyjazdu na targi do Frankfurtu, aby zobaczyć, jak ten biznes w dalszym ciągu tam „furczy”. Zwłaszcza jeśli ma się frustracje związane z polskim rynkiem – że biznes nie idzie, że nikt nie kupuje książek, że dzieje się coś złego. Uważam, że tam – a przynajmniej tak jest w moim przypadku – można odzyskać wolę walki i optymizm. To bardzo ciekawe. Utarło się bowiem przekonanie, że kiedy polski wydawca przyjeżdża do Frankfurtu, nagle zdaje sobie sprawę z ogromu produkcji wydawniczej, co bardzo go przygnębia. Nie, nie. Mnie to zawsze napawa przekonaniem, jak wiele można dokonać. Według mnie, tam ten biznes zawsze funkcjonuje. Ludzie kupują, podpisują umowy. Te targi są tak naprawdę jedynymi, które nie mają towarzyskiego charakteru – gdzie przyjeżdża się do pracy, załatwiać interesy. A jeździ pani do Londynu? Wydawałoby się, że to jest impreza, na której handluje się prawami. Londyn ma jednak trochę inną specyfikę. Tam bardziej koncentruje się na obrocie praw w systemie agencyjnym. Londyn będę zawsze traktować jako dodatek np. do Frankfurtu. Poza tym mam wrażenie, że Londyn jest trochę jak Kraków – ciekawe miasto, dużo miejsc do innego sposobu spędzania czasu niż praca. Z mego punktu widzenia, czyli w obszarze książki dziecięcej, najważniejsze miejsca dla biznesu to jednak Frankfurt i Bolonia. Wróćmy do początków firmy. Jakie tytuły i kiedy ukazały się jako pierwsze? W marcu 2005 roku. Zresztą pierwsze książki stały się od razu naszymi bestsellerami. I to dało nam wiatru w żagle. To była seria książek edukacyjnych dla dzieci w wieku 6-8 lat „500 pytań i odpowiedzi”, „500 najciekawszych faktów” i „Ilustrowana encyklopedia”. O jak satysfakcjonującej sprzedaży mówimy? Sprzedaż każdego tytułu to ponad 30 tys. egz. przypadająca na trzy nakłady. Sądząc z zawartości państwa katalogów, bestsellerów może być dużo więcej. Tak, zresztą to nasz pierwszy katalog – wydany na początku października. W ogóle w tym roku wiele rzeczy robimy po raz pierwszy: katalog, własne stoisko na targach w Krakowie… Cały czas mówię „my”, ponieważ to jest tak, że chociaż firma ma formę jednoosobowej działalności gospodarczej, od samego początku nieformalnym dyrektorem finansowym jest mój mąż. …
Wyświetlono 25% materiału - 922 słów. Całość materiału zawiera 3691 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się