Pana nazwisko jest znane na rynku wydawniczym, ale do tej pory dał się pan poznać jako… autor książek. Dwie pańskie książki reportażowe – „Droga 66” i „Teksas to stan umysłu” – zostały bardzo dobrze przyjęte przez czytelników, ukazały się w znanych wydawnictwach. Czemu zdecydował się pan zmienić profesję?
Nie zdecydowałem się zmienić profesji – nadal prowadzę firmę w innej branży, którą zarządzam od siedemnastu lat. Pisanie reportaży było dla mnie naturalnym uzupełnieniem podróżniczej pasji, które ostatecznie zaowocowało zdobyciem wieloletniego doświadczenia na rynku wydawniczym od strony autora. Po różnych obserwacjach wpadłem na pomysł, by zacząć wydawać książki innych osób. Wielu ludzi sukcesu często powtarza, że nie zaczyna się biznesów, na których się nie zna. Jestem tego samego zdania. Każdego dnia uczymy się nowych rzeczy i nigdy, startując z nowym przedsięwzięciem, nie posiadamy pełnej wiedzy. Możemy jednak dostatecznie się przygotować. Wnikliwie obserwowałem prace wokół moich publikacji, formy promocji książki, zasady kierujące ich dystrybucją. Od lat też słyszałem, że skrzynki mailowe tradycyjnych wydawnictw pękają w szwach od nadesłanych propozycji. Wielu z tych twórców nie znajduje wydawcy, chociaż ich książki nie są gorsze od tych, które piszą odrobinę bardziej znani autorzy. Po prostu albo nie trafiają z profilem swojej propozycji do odpowiedniego wydawnictwa, albo ich wiadomość gubi się wśród setek maili innych piszących. Pomyślałem, że self-publishing to rozwiązanie dla zdeterminowanych i odważnych, którzy chcą uczestniczyć w procesie tworzenia gotowej publikacji do druku. Dzięki częstym pobytom w USA zauważyłem, że tam self-publishing ma się bardzo dobrze, z roku na rok rośnie w siłę i stanowi autonomiczny segment rynku wydawniczego. Podobne trendy będziemy powoli obserwować w Polsce. Po wielu latach dominacji kilku wydawców self-publishingowych, których część jest własnością renomowanych wydawnictw tradycyjnych, nastąpił wysyp nowych podmiotów, które oferują profesjonalną usługę publikacji książki, finansowaną przez autora.
Czyli pana zdaniem polski rynek książki ma potencjał dla wydawnictw self-publishingowych?
Zdecydowanie tak! Rynek się zmienia. Rola wydawców self-publishingowych rośnie i jestem przekonany, że w dalszym ciągu dzięki temu modelowi będą wyłaniać się kolejne, duże nazwiska polskiego pióra. Jeśli ktoś osiągnie wielki sukces, zaczynając od samopublikowania, to już z niego raczej nie zrezygnuje. Self-publishing jest korzystny finansowo i – przede wszystkim – daje wolność twórczą.
Wydawnictwo BookEdit zadebiutowało na rynku w styczniu 2021 roku. Czy ma określony profil, specjalizuje się w konkretnym gatunku?
Przyjmujemy książki napisane w rozmaitych stylistykach, nie ograniczamy się do konkretnych gatunków literackich. Widzę jednak, że dużą popularnością wśród piszących cieszą się wspomnienia z podróży, poradniki zdrowotne, mentalne i biznesowe, fantasy, romanse i thrillery.
Ile osób pracuje w pańskim zespole?
Współpracujemy z kilkunastoma osobami, które działają w branży wydawniczej od wielu lat, a niektórzy nawet od ponad dwudziestu. To redaktorzy, graficy, korektorzy. Mamy też rozbudowaną ofertę promocyjną dla naszych autorów i ich książek, czym zajmują się profesjonaliści z marketingu i PR. Uważamy, że wydanie książki to nie koniec procesu pracy nad tytułem. Trzeba go odpowiednio komunikować na rynku, by trafić do potencjalnych czytelników. Wielu z naszych autorów planuje wieloletnią karierę pisarską, do czego też chcemy ich przygotowywać.
W jaki sposób książki BookEdit trafiają do czytelników?
W dokładnie taki sam sposób, jak książki tradycyjnych wydawnictw. Mamy umowę z jednym z największych dystrybutorów w Polsce, przez którego nasze tytuły trafiają do księgarń stacjonarnych i internetowych.
Wydawnictwo nie próżnuje – dotychczas ukazało się już 13 tytułów! Które z nich cieszą się największą popularnością?
I kolejnych kilkanaście mamy już w przygotowaniu! Mieliśmy już kilka sukcesów na swoim koncie, jak np. „Ósmy kontynent” Mariusza Szeiba, do której rozdziały napisali uznani polscy maratończycy i prof. Leszek Balcerowicz, również zagorzały biegacz. Erotyk „Samotny we dwoje” Antona Lihsa od kilku tygodni nieustannie pnie się w górę w statystykach sprzedaży. Debiut literacki Natalii Kostrzyckiej „Paranoja” był tak udany, że po trzech tygodniach musieliśmy dodrukować nakład. We wrześniu szykuje się premiera kolejnej książki słynnego polskiego podróżnika Marka Tomalika, bestsellerowego pisarza i dziennikarza radiowego. Z kolei ogromny sukces medialny odnosi obecnie książka Katarzyny Zachacz, która porusza problem zaburzeń odżywiania. „Z anoreksją na pokładzie” cieszy się dużym zainteresowaniem zarówno mediów, jak i czytelników.
I co dalej?
Tak jak wspominałem, mamy kilkanaście książek w przygotowaniu, co bardzo mnie cieszy. Jeśli w dalszym ciągu będzie nam przybywało publikacji, to będziemy rozwijali zespół, tworzyli więcej wewnętrznych procedur. Myślę nad uruchomieniem księgarni online, dalszą profesjonalizacją mailingów i bloga, rozwojem strony internetowej. W lipcu byłem w Luizjanie, aby pracować nad materiałem do mojego trzeciego reportażu. Mam nadzieję, że wydam swoją książkę pod koniec roku, najpóźniej na wiosnę. Dużo pracy przed nami.
Zapraszacie państwo do współpracy autorów. Czy autor współfinansuje wydanie książki?
Tak, autor pokrywa te koszty, które w tradycyjnym modelu pokrywa wydawca. Tym samym jednak do niego należy 75 proc. przychodu ze sprzedaży książki. Również samodzielnie decyduje, ile przeznaczy na różne działania marketingowe. My doradzamy, realizujemy profesjonalne usługi wydawnicze, a autor nie jest w tym przypadku w całości zależny od decyzji wydawnictwa, tylko jest współwydawcą-partnerem. Zdarza się, że część książek wydajemy w modelu częściowego współfinansowania. Wtedy proporcjonalnie dzielimy się z autorem zyskami ze sprzedaży. Czasami naprawdę zastanawiam się, dlaczego poczytni autorzy nie finansują wydania swoich książek, żeby więcej na nich zarabiać.
Na jakie wsparcie może liczyć autor, który podejmie z państwem współpracę?
Na początku doradzamy, w jaki sposób w ogóle wydać książkę. Czy np. opowieść rozpisaną na 850 stron opublikować w jednym tomie, czy podzielić na części. Czy dany tytuł ma w ogóle szansę na przykucie uwagi i sprzedaż, czy jest to raczej niszowa propozycja. Zdarzają się nam też zamówienia na napisanie książki od początku. Obecnie pracujemy nad historią rodzinną znanego polskiego biznesmena. Jego ojciec opowiada ghostwriterce historię swoich przodków, my ujmujemy ją w ramy kompozycyjne, dodajemy zdjęcia z archiwum rodzinnego i wydamy ją w pięknej, eleganckiej formie. Książka nigdy nie trafi do sprzedaży. Na zawsze pozostanie rodzinną pamiątką. Po podjęciu decyzji, jak będzie wyglądała książka i jak ją wydamy, wykonujemy typowe prace wydawnicze: redakcje, projekty składu i okładek, korektę i przygotowanie do druku. W międzyczasie planujemy działania marketingowe, które za każdym razem są inne. Pozyskujemy patronaty medialne, dopasowane pod kątem grupy czytelników. W przypadku książki Katarzyny Zachacz „Z anoreksją na pokładzie. Wyznanie stewardesy” swojego patronatu udzieliła Fundacja Zobacz… JESTEM, której działalność koresponduje z tematyką poruszaną przez autorkę. Następnie, po wydaniu tytułu, pomagamy autorom w dotarciu do recenzentów, zaistnieniu książki w czytelniczej blogosferze, na portalach i w mediach. Współwydajemy i współpracujemy z autorem łącznie przez kilka miesięcy.
Czy każda nadesłana propozycja jest przyjmowana do wydania?
Odpowiem krótko – nie. Zdarzają nam się naprawdę ekstremalne propozycje. Osiem kartek, po kilka zdań na każdej, napisane w języku obcym, a przy tym z oczekiwaniami dotyczącymi dystrybucji i marketingu. Albo książki w nakładzie 50 egzemplarzy i wyśrubowane oczekiwania co do specyfikacji druku. W takim przypadku tłumaczymy, że nie jesteśmy drukarnią, tylko wydawnictwem. Mam wrażenie, że sporo osób tego nie rozumie. Nie akceptujemy książek, w których autor upiera się, że nie będzie potrzebował redakcji ani korekty. Odrzucamy książki, których zaprojektowane przez naszych autorów okładki nie współgrają jakościowo z tym, co chcemy wydawać pod naszym logo. Nie przyjmujemy tekstów, które obrażają czyjekolwiek uczucia religijne, propagują zachowania rasistowskie i inne szkodliwe ideologie. To się na szczęście jeszcze nie zdarzyło, ale tego nie zaakceptujemy. Niektóre książki odpadają już na etapie kilku pierwszych wiadomości wymienionych z autorem. Zwyczajnie odmawiamy lub mówimy, że nie podejmiemy się współpracy na proponowanych warunkach. Jak do tej pory intuicja nas nie zawiodła. Jestem niesamowicie dumny ze współpracy z osobami, które wydały już u nas książki. To interesujący i myślący ludzie, którzy próbują swoich sił jako twórcy. Cieszy mnie, że mogę pomagać spełniać im te cele, a nawet – marzenia.
Na jakość książki, jak państwo podkreślacie, mają wpływ: redakcja, skład, korekta oraz przyciągająca uwagę okładka. Czy autor ma wpływ na wygląd książki, czy zdaje się na państwa sugestie? Znam bowiem takie sytuacje, kiedy autor ma własną wizję okładki albo dysponuje ilustracją, którą chce koniecznie wykorzystać, jednak z marketingowego punktu widzenia ten pomysł nie ma racji bytu. Co wtedy?
To bardzo ciekawe, bo faktycznie sporo autorów ma wizję wymarzonej okładki. Niektórzy myślą o niej intensywnie, dzielą się z nami pomysłami, którym staramy się sprostać. Przykłady takich realizacji to okładki książek „Hegemon Apopi” i „Pół gangster, pół serio”. Obie autorki miały konkretne wizje, zanim zgłosiły się do nas. Nie były to gotowe projekty, ale szczegółowe pomysły i sprecyzowane oczekiwania, którym ostatecznie sprostali nasi graficy. Z drugiej strony są też tacy autorzy, którzy całkowicie zdają się na nas. Po zapoznaniu się z treścią pracujemy nad okładką i wspólnie ustalamy graficzny element przewodni. Są też autorzy, którzy przychodzą z gotowymi projektami przygotowanymi samodzielnie lub przez zatrudnionych przez siebie grafików. Do tej pory zaakceptowałem dwie takie okładki. Jedna zachwyciła czytelników, mimo że zbierała negatywne opinie od dystrybutorów i dużej sieci księgarni. Zarówno autor, jak i ja wierzyliśmy w tę okładkę i nie pomyliliśmy się. Zdarza się jednak, że projekt jest słaby, a autor zdecydowany na jego realizację. Wtedy najpierw negocjujemy, a jeśli nie da się wypracować kompromisu, to odmawiamy. Są też gotowe okładki, których nie chcemy wykorzystać, a autorzy są skłonni przyjąć to do wiadomości i nam zaufać. Takie realizacje też już mamy za sobą. Usłyszałem kiedyś od autorki, która przyszła do nas ze swoją okładką, którą odrzuciliśmy i zaprojektowaliśmy własną: „Zamawiałam zwykłą okładkę, a dostałam coś tak pięknego”.
Artur Owczarski – założyciel wydawnictwa BookEdit, działającego w modelu self-publishingowym. Autor bestsellerowego reportażu „Droga 66. Droga Matka. O historii, legendzie, podróży” i reportażu „Texas to stan umysłu”. Posiada doświadczenie po obu stronach rynku wydawniczego – zarówno jako autor w tradycyjnym wydawnictwie, jak i niezależny wydawca. Poza działalnością wydawniczą od 17 lat prowadzi CiTRON Group, spółkę specjalizującą się w obszarze spersonalizowanych upominków i gadżetów dla branży reklamowej. Prywatnie pasjonat podróży z prawie 20-letnim stażem, żeglarz, płetwonurek i poszukiwacz przygód. Honorowy mieszkaniec Bandery – miasta w USA w stanie Teksas, drugiej najstarszej polskiej osady w USA oraz światowej stolicy kowbojów.
(s. 4-5)
Rozmawiała Ewa Tenderenda-Ożóg