– Czy trudno być córką genialnego wydawcy? – Jak najbardziej! Każdy medal ma dwie strony. Mogłam bardzo dużo się nauczyć, obserwując i wyciągając wnioski, ale również ciężko było mi czasem przebić się ze swoją opinią. Tata miał bardzo autorytatywne zdanie o wszystkim, gdyż zaangażowany był w cały proces wydawniczy, od zakupu praw przez projekt okładki, promocję i dystrybucję, i oceniał każdą decyzję w kontekście całości projektu. Ale cenił sobie moje zdanie. Najczęściej dzwonił po 22.00, kiedy odrywał się od bieżącej pracy, aby konsultować pomysły. Rzucał również wyzwania, jak wtedy, gdy zaczęliśmy sprzedaż e-booków. Zadzwonił i powiedział: „To twój temat, rób, co uważasz za stosowne”. Bez wskazówek, bez konsultowania, uznał, że dam radę. – Jakie masz pierwsze wspomnienia związane z wydawnictwem twojego taty, gdy byłaś małą dziewczynką? – Dom zawsze tonął w książkach. Były absolutnie wszędzie – na parapetach, regałach, krzesłach, nawet w zamykanych szafach. Często przyjeżdżali do nas tłumacze i redaktorzy po teksty czy egzemplarze autorskie. Ale najczęściej wspominam biznes, który rozkręciłam w czasach wczesnej podstawówki. Mieliśmy w domu paczki z egzemplarzami sygnalnymi prosto z drukarni. Podbierałam tacie te książki i handlowałam nimi na ursynowskim bazarku. Umiałam świetnie opowiadać o tytułach Ludluma i Higginsa. Gorzej z Mastertonem. Jego książek nie wolno mi było czytać, ale zawsze coś zmyślałam i moje „stoisko” cieszyło się dużą popularnością. A drugie fajne wspomnienie to polowania w ambasadzie na oryginalne egzemplarze. Raz na jakiś czas ambasada – nie pamiętam czy brytyjska, czy amerykańska – robiła wyprzedaż. Ustawialiśmy się w kolejce bladym świtem. Cała nasza rodzina była w to zaangażowana, łącznie z babcią. Wszyscy przez tydzień uczyliśmy się na pamięć listy nazwisk autorów, na jakich tacie zależało. Drzwi ambasady się otwierały i… cóż, oczywiście w koszyku lądowały książki dla taty, ale my z siostrą wrzucałyśmy również wszelkie ilustrowane pozycje dla dzieci, ukrywając je pomiędzy książkami Folletta i Forsytha. Za to babcia zawsze wykonywała plan w 100 proc. – Od czego zaczęłaś rzeczywiście pracę wydawniczą? Pierwszym twoim wyborem nie było pójście w ślady taty? – Wyborem faktycznie nie było. Próbowałam się buntować, pracując w innych branżach, ale od Albatrosa nie dało się uciec. Zawsze książki kochałam, wydawnictwo przyciągało mnie jak magnes, a tata nie miał żadnych wątpliwości, że to ja je kiedyś przejmę. Nawet kiedy mieszkałam za granicą dzwonił często, abym była na bieżąco z tym, co się dzieje na rynku i w wydawnictwie. – Andrzej Kuryłowicz powiedział mi bardzo dawno, że „Albatros jest wydawnictwem moim i mojej córki”. Od razu było tak zarejestrowane? – Albatros nie, ale była druga firma, która nazywała się Wydawnictwo Aleksandra i Andrzej Kuryłowicz. Po roku 2000 tata wydawał pod tą marką niektóre książki, bo chciał podzielić ofertę i chciał, abym czuła się mocniej związana i pewna, że to moja przyszłość. – Chyba miał do ciebie duże zaufanie? – Mieliśmy bardzo bliską relację. A zaufanie to podstawa. Do tego w naszej rodzinie zawsze najważniejsza była pasja. Tata nie zawracał sobie głowy tym, że jestem za młoda albo nie mam doświadczenia. Kiedyś, z powodów niezależnych od niego, nie mógł polecieć na targi w Londynie. Studiowałam wtedy w Hiszpanii, nie byłam na bieżąco ze sprawami wydawnictwa. Tata zadzwonił i powiedział, żebym przejęła jego grafik spotkań i zaufała, kiedy trzeba, swojej intuicji. „Wiesz, co masz kupić. Leć!”, powiedział. Więc poleciałam. Wtedy też złożyłam ofertę na jeden z późniejszych bestsellerów Albatrosa – „Światło między oceanami” M.L. Stedman. Sprzedaż tej książki przekroczyła 150 tys. egzemplarzy. – Co się stało z tym wydawnictwem? – To była spółka cywilna, która wraz ze śmiercią taty przestała funkcjonować. – Prowadzisz teraz Wydawnictwo Albatros. Twoja siostra też jest współwłaścicielką. Nie chciałyście razem tego robić? – Nie. Agnieszka mieszka w Hiszpanii, jest wolnym duchem, potrzebuje dużo przestrzeni na swoje artystyczne i sportowe zainteresowania. Nigdy nie chciała pracować w biurze, nawet we własnym wydawnictwie. Bardzo się wspieramy, ale każda robi to, co kocha. Agnieszka najbardziej lubiła jeździć z tatą na targi książki, bo miała okazję spotkać …