Przyznam, że z dużą niechęcią czytam pojawiające się od czasu do czasu na łamach Biblioteki Analiz opinie dotyczące starszego pokolenia księgarzy, którzy w znacznym stopniu kształtowali wolny rynek księgarski po 1989 roku. Pogardliwe określenie „księgarszczyzna”, jakim moi młodzi gniewni koledzy określili gorzej radzącą sobie w warunkach wolnorynkowej gospodarki część księgarstwa, jest – moim zdaniem – wynikiem pyszałkowatej pewności, że mianowicie „ja bym to zrobił lepiej”. Na przekonaniu pycha zazwyczaj się kończy, bo gdy młodzi gniewni technokraci sami próbują zarządzać firmami księgarskimi, okazuje się, że ponoszą porażki na skalę dla „księgarszczyzny” wręcz niewyobrażalną. Matras czyli ściemaOczywiście, pokoleniowo bliżej mi do wrogów „księgarszczyzny”, ale ideowo już niekoniecznie. Nie jestem zwolennikiem poglądu, że młode powinno wymieść stare, a stare winne jest za całe zło. Zwalanie winy na niezależnych księgarzy za ewidentnie złą kondycję polskiego księgarstwa jedynie w niewielkiej części jest zgodne z prawdą historyczną. A taka próba szukania kozła ofiarnego wynika głównie z dyletanctwa i nieznajomości społeczno-ekonomicznych uwarunkowań, w jakich rodził się wolny rynek księgarski. Zanim zaczniemy używać wobec sporej grupy osób, o dużym doświadczeniu w branży, pogardliwych epitetów, warto abyśmy przypomnieli, że niezależne księgarstwo powstało w wyniku rozpadu komunistycznych, zbiurokratyzowanych organizmów: Domu Książki, Składnicy Księgarskiej, RSW, KMPiK-u i innych struktur kolportażu. Powstało obarczone nie tylko wyniesionymi z lat PRL doświadczeniami, ale – co ważniejsze – obciążone koniecznością spłacania cudzych w dużej mierze błędów. To nie z winy „księgarszczyzny” księgarstwo polskie po 1990 roku było niedokapitalizowane, obciążone ratami leasingowymi za przejmowane lokale, koniecznością zapłaty za pozostające w magazynach niesprzedawalne już książki. Brak kapitału na starcie, a i brak perspektyw pozyskania źródeł finansowania (pamiętajmy, że w latach 1990-2000 księgarze pracowali na marży średnio o 5 proc. niższej niż obecnie), powodowały ogromne zacofanie technologiczne, a z czasem i przepaść w dostępie do know-how, w porównaniu z powstającymi hipermarketami, katalogami wysyłkowymi, a z czasem i konkurencyjnymi sieciami księgarskimi. Warto też pamiętać, że Empik rozwinął się po części za pieniądze zagranicznego inwestora, po części dzięki bardzo korzystnym, a dalekim – jak nieraz donosiły media – od uczciwych przetargów, umowom najmu lokali, które podpisywano na początku lat 90. z postkomunistyczną nomenklaturą. A i Empik nie od razu stał się niedoścignionym wzorcem nowoczesnego salonu kulturalnego, ponieważ wiele lat zajęło im wypracowanie metod ekspozycji książek, budowania przyzwyczajenia klientów, wreszcie odpowiedniego przeszkolenia kadr. Warto też pamiętać, że Matras rozwinął się w znacznym stopniu dzięki nieuczciwemu traktowaniu kontrahentów, niejako na kredyt wydawców, którym płacił z opóźnieniami, a także korzystając ze wsparcia finansowego inwestorów zagranicznych. I pomimo ogromnej …