Zajmowanie się stanem czytelnictwa na świecie, a zwłaszcza w krajach wysoko i średnio rozwiniętych, staje się coraz bardziej modne. Co ciekawe: potrzeba badania tego zjawiska rośnie wraz z ogólnym poczuciem, że ludzie czytają coraz mniej chętnie, a tak naprawdę to gdyby mogli, uwolniliby się od tego przykrego obowiązku. Ostatnio na łamach „The Wall Street Journal” (przedruk w „Dzienniku”, 30 listopada) ukazał się ciekawy tekst Daniela Henningera pod zniewalającym tytułem „Czy czytanie ma jeszcze sens?”. Autor przytacza w nim alarmujące wyniki badań przeprowadzonych w USA przez Krajową Radę Fundacji Sztuk, z których wynika, że przeciętny obywatel globalnego mocarstwa czyta średnio 7 min. dziennie, w porywach do 10 min., przy czym w badaniach tych definicję czytelnictwa poszerzono o lekturę magazynów, gazet i tekstów w Internecie. Wyniki owych badań wyglądałyby co prawda znacznie lepiej, gdyby – jak zauważa Henninger – uwzględnić czytelnictwo SMS-ów, ale generalnie nie zmienia to ogólnego obrazu sytuacji: jest źle i nawet reklamowanie przez Amazona nowego „przyrządu” do czytania o wdzięcznej nazwie Kindle nie zmieni tego stanu rzeczy. Przekonanie, że jak się ludziom zamiast papierowej wersji książki podsunie przed oczy jej ciekłokrystaliczny ersatz, to wszystko się zmieni – jest z gruntu fałszywe. Z faktu, że ludzkość coraz więcej czasu poświęca na siedzenie przed ekranem komputera bynajmniej nie wynika, iż trik założyciela Amazona Jeffa …