Wtorek, 5 grudnia 2023
ROZMOWA ZE STANISŁAWEM JĘDRYSIAKIEM, PREZESEM WYDAWNICTWA MARTEL I FUNDACJI MARTEL
CzasopismoBiblioteka Analiz
Tekst pochodzi z numeruBiblioteka Analiz nr 606 (22/2023)
Jakie były pana początki w biznesie? Pierwsze kroki stawiałem w 1998 roku w amerykańskiej firmie DS-Max, do której zgłosiłem się po przeczytaniu ogłoszenia w gazecie, że szukają pracowników. Nie było tam jasno napisane, że zajmują się m.in. sprzedażą książek. Firma miała kilka oddziałów i zajmowała się handlem bezpośrednim różnymi rzeczami. Był pan wtedy absolwentem… Ukończyłem Technikum Mechaniczne w Zielonej Górze, skąd pochodzę. Jak trafił pan do Kalisza? Jak wspomniałem, zacząłem pracować w oddziale DS-Max w Zielonej Górze. Najpierw byłem przedstawicielem handlowym, później pracowałem już jako osoba, która mogła szkolić innych, dzieląc się doświadczeniem, które zdobywałem w terenie. Awansowałem na menadżera i prowadziłem biuro firmy. Bardzo spodobała mi się praca z książkami. Po 18-u miesiącach osoba, u której byłem zatrudniony, stwierdziła, że już przeszedłem wszystkie szczeble awansu i nie ma sensu, żebym marnował się w Zielonej Górze. Uznała, że warto, bym pojechał do innego miasta i tam poprowadził podobne biuro. I dlatego z Zielonej Góry przyjechałem do Kalisza, gdzie stawiałem tak naprawdę swoje pierwsze kroki, jeśli chodzi o prowadzenie własnego biznesu. I już został pan w Kaliszu… Tak, do dzisiaj. Ale to nie był przypadek, że pojechałem do Kalisza. Wcześniej sprawdziłem, gdzie mi najbardziej będzie pasowało. Można było wybrać miasto, w którym chce się prowadzić taki biznes. Przeprowadziłem badania, gdzie jest najwięcej milionerów w Polsce. Na pierwszym miejscu była Warszawa, gdzie było wtedy ponad 5600 milionerów. Na drugim miejscu był Kalisz, gdzie wtedy było około 2000 milionerów. Na trzecim miejscu był Nowy Sącz i okolice. W Kaliszu jest bardzo dużo różnych firm, a wśród milionerów jest wielu ogrodników, bo wokół Kalisza jest okazałe zagłębie, w którym pracują przedsiębiorczy ludzie. Działają tu duże firmy, takie jak Winiary, Kaliszanka czy Helena, która wtedy się rozwijała. Uważał pan, że są tu ludzie, którzy będą kupować książki, które będzie pan sprzedawał? W 2000 roku przeczytałem, że zawsze jesteś wypadkową pięciu osób, z którymi się spotykasz. I zacząłem spotykać się z tymi milionerami, żeby również od nich zyskać doświadczenie i uczyć się. Ten proces trwał bardzo krótko i tak dołączyłem do grona tych milionerów, wykorzystując ich doświadczenie. Zaakceptowali pana? Tak. Nie było to trudne? Nie, bo nawiązywanie kontaktów przychodzi mi z wielką łatwością. Wiem, że gdy lecę samolotem, to zawsze porozmawiam z osobą, która siedzi obok, i często okazuje się, że jest to człowiek, który prowadzi prężnie działające biznesy. Dlatego należy zawsze lecieć w klasie lepszej niż gorszej... Z tym bywa różnie. Nieraz osoby, które prowadzą duże biznesy, niekoniecznie wykorzystują swoją pozycję i lecą tańszą klasą. Kogo udało się panu poznać w taki sposób? Na przykład właściciela dużego salonu samochodowego, który dzisiaj jest właścicielem już kilku różnych salonów. I namawiał pan go do tego, żeby kupował od pana książki? Nie, po prostu z nimi przebywałem, podobnie jak z innymi. To byli moi znajomi, moi koledzy, z którymi się spotykałem. Uczyli pana biznesu? Tak, dużo rozmawialiśmy. I oczywiście wymienialiśmy się doświadczeniami. To był czas, w którym stworzył pan silną firmę… Moim celem były wówczas szkoły, przedszkola, biblioteki, urzędy i firmy. Tam było największe zapotrzebowanie na naszą ofertę. Na zakończenie roku szkolnego dziecko zawsze dostaje książki. Gdy organizowane są konkursy, olimpiady czy podobne wydarzenia, to właśnie ona jest prezentem lub nagrodą. Zbadałem, jak wielki jest ten rynek i oceniłem, że wart jest nawet kilka miliardów złotych. Wiadomo, że jeżeli zostanie nam chociaż jedna porcja tego tortu, to możemy zarobić na niej kilka milionów. Wtedy podjął pan decyzję, żeby założyć własną firmę? Od samego początku, gdy pracowałem dla DS-Max, byłem podwykonawcą, ale na zasadzie własnej działalności gospodarczej. To był warunek współpracy, więc trzeba było założyć firmę. Jak się nazywała? Ponieważ mój menadżer tworzył grupę Impuls, moja firma nazywała się Green Impuls, czyli Zielony Impuls. Wszyscy menadżerowie, którzy „wychodzili spod jego skrzydeł”, zakładali firmy z Impulsem w nazwie. Tym menadżerem był Polak? Wszyscy, którzy prowadzili w Polsce firmę DS-Max, czyli wiceprezydenci, byli Polakami, ale uczyli się tej pracy w Kanadzie. Pomysł zaczerpnęli ze Stanów Zjednoczonych i przywieźli go do Polski. Wtedy, w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, biznes sprzedaży bezpośredniej kwitł. Wtedy sprzedawało się wszystko. Tak działał wówczas Reader`s Digest… Z tym też wiąże się ciekawa historia. Gdy kończyli działalność w Polsce i przenieśli magazyny na Słowację, skupiłem od nich całe stoki magazynowe z publikacjami w języku polskim. To była potężna liczba tirów, które przyjeżdżały jeden za drugim ze Słowacji właśnie z książkami. Dodam, że wtedy akurat większość tego towaru kupowaliśmy za gotówkę i tym wygrywaliśmy, bo mieliśmy zdolność finansową, żeby szybko płacić... Terminy zapłaty były od trzech do siedmiu dni za towar, który do nas przyjeżdżał. Ceny były dobre? Dobre. To był naprawdę szybki pieniądz. Gdy pozbywali się całego towaru, to sprzedawali go za dobrą cenę. Wtedy postanowił pan, że sam zostanie wydawcą… W pewnym momencie, gdy już nauczyłem się sprzedawać nakłady wynoszące 10 tys. egzemplarzy i więcej w ciągu kilku tygodni bądź dwóch-trzech miesięcy, postanowiłem rozpocząć współpracę z wydawnictwami Wilga i Muza. I to właśnie z Muzą, z panią Bogusią Genczelewską, wydaliśmy naszą pierwszą książkę, czyli „Słownik wyrazów obcych” Władysława Kopalińskiego. Bogumiła Genczelewska, wówczas dyrektor handlowa Muzy, była jedną z najważniejszych osób na rynku książki… Pamiętam, że gdy pierwszy raz się z nią spotkałem, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wygląda jak Sophia Loren! Miała pięknie zrobioną fryzurę. Zapadła mi w pamięć. Trafiłem pod dobre skrzydła. Zrobiliśmy wspólnie sporo książek. Doskonale się na tym znała i umiała znaleźć partnerów. Wydaliśmy na przykład encyklopedię tematyczną, która sprzedawała się w setkach tysięcy egzemplarzy. Pamiętam, że to była pierwsza encyklopedia, którą sprzedawałem, a która nie była ułożona w sposób alfabetyczny, tylko tematyczny. To były potężne nakłady. Tę encyklopedię mam ciągle przed oczami. Kiedy powstał MARTEL? Po przekształceniu Green Impulsu. Zmieniliśmy nazwę właśnie na Wydawnictwo MARTEL. Na początku było tylko MARTEL, a później dodaliśmy również człon „Wydawnictwo”. Dla mnie MARTEL to… koniak Martell! Najlepszy koniak na świecie! Pomysł narodził się, gdy okazało się, że Gino Rossi, czołowa firma sprzedająca buty, którą kojarzono z Włochami, jest firmą polską. Zależało mi na tym, żeby wprowadzić taką nazwę, która również będzie kojarzyła się z zagraniczną. Od samego …
Wyświetlono 25% materiału - 991 słów. Całość materiału zawiera 3964 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się