W małym okienku wystawowym lilipuciej księgarenki w Krakowie przy ulicy… mniejsza o to jakiej, doświadczyłem chwytu marketingowego wyjątkowej świeżości. Otóż pośród rozmaitych dziecięcych czytanek, bajek nowych i klasycznych, pośród pastelowych zeszycików do kolorowania, a także „nauczanek” pisania pierwszych liter w niedorosłym życiu, na samym środku, ułożony zalotnie lekko w poprzek, puszył się wielkimi rozmiarami tom Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „Lech Wałęsa a SB”. Zaś na słynnym dziele IPN-u leżała skromna książeczka zatytułowana „Wiosna Misia Uszatka”, autorstwa Czesława Janczarskiego, z powszechnie znanym wizerunkiem nieletniego niedźwiedzia na okładce. Całości dopełniał ustawiony na sztorc schludny kartonik z wykaligrafowaną informacją: „Miś Uszatek gratis!!!”. Pośród zaklętego w bajkach dziecięcego świata ładu i harmonii, na samym środku wystawowego okna, przykuty do dzieła o Bolku leżał Miś Uszatek! W dodatku gratis. Niezłe – pomyślałem. Pomijam szczery podziw dla autora tej kompozycji. Zacząłem jednak poważnie zastanawiać się nad głębszym sensem tego chwytu. Z jednej strony, pomyślałem sobie zjadliwie, dobrze wam tak! (to o IPN-ie). Drugi, ponad 100-tys. nakładzik wam nie schodzi, he, he, he!… Szkoda, hi, hi, hi… Miś Uszatek musi pomóc, tak? A za tydzień trzeba będzie dołożyć pewnie „Dzieci z Bullerbyn”, gratis naturalnie! A za miesiąc może „Przygody Mikołajka”, jeszcze bardziej gratis, a za dwa… dzieło o Bolku wyląduje w taniej jatce. A za rok? Aż strach pomyśleć. Odczuwam jednak pewien niedosyt. IPN-owi w zasadzie wisi, w jakim nakładzie wydał dzieło – wszak to za …